Klasyczna 10 Krzysztofa Szewczyka!

Przed nami kolejne zestawienie nowego cyklu Rock Radia - Klasyczna 10! W tym tygodniu swoje idealne zestawienie stworzył Krzysztof Szewczyk. Sprawdź, co według niego zasługuje na numer 1.

10. KULT - "Piosenka młodych wioślarzy"



Krzysztof Szewczyk: Oni zaczynali zimą rok 1980-81. Grali w takim małym domku na działkach w Radości (...) Łoili tam tego swojego punk rocka. To była taka piosenka, nad którą się zastanawiali. Bardzo dobrze, że ją nagrali. Bo gdyby nie to być może - jak o wielu dobrych zespołach punk rockowych - nikt by o nich więcej nie usłyszał. A to był przełom! Zrobili się popularni, zaczęły ich grać radia, zacząłem ich puszczać również w telewizji. Dzięki temu zaistnieli. "Piosenka młodych wioślarzy" to świetny numer, trochę nowofalowe brzmienie, fajny, zagadkowy trochę tekst.

Pamiętam, że Kazik przyszedł do mnie z tą piosenką - bardzo mi się spodobała. Oni mieli kontakty w Łódzkiej Szkole Filmowej, więc teledysk był produkowany trochę metodą filmową. Pomyślałem, że muszę przewalczyć pieniądze na wyprodukowanie tego teledysku. I tak się stało.

9. Breakout - Gdybyś kochał hej



Tomek Miara: Idziemy dalej polskim tropem, bo teraz Breakout.

K. Szewczyk: Świetne brzmienie. To ci, którzy mieli bardzo dobry sprzęt. Franek Walicki, ich menadżer, zabrał ich do Holandii. Tam grali w klubach i każdego dolara odkładali na sprzęt. Robili furorę na polskiej scenie. Zamiatali wszystko! Potem niestety, taki smutny dla mnie przykład jak ten zespół się skończył. Najważniejsi już odeszli.

Pamiętam taką sytuację jak z Mirą Kubasińską nagrywałem program telewizyjny. To była zima. Wsiedliśmy w pociąg na Dworcu Głównym, który jechał przez całą Polskę - z Przemyśla do Szczecina, przez Trójmiasto. Szyby były oszronione. Na peronie podszedł facet, który zauważył Mirę. Zaczął chuchać i robić kółko, żeby coś widzieć przez tę szybę. Pytam Mirę "Słuchaj, to jakiś twój fan?", ona na to "Nie, to mój znajomy". Widać było, że on tam zamieszkuje na tym dworcu. To jej znajomy! Ponieważ Mira - ta wielka gwiazda - ona tam pracowała na Peronie Dworca Centralnego, jak już przestała oczywiście śpiewać. Na peronie dworca Centralnego prowadziła bufet. 

Niewiarygodny głos, barwa nie do podrobienia - świetny zespół.

8. Budka Suflera - Cień wielkiej góry



K. Szewczyk: Budka Suflera to zespół, który podobnie jak Breakouci jest taką kapelą i takim brzmieniem, które dzięki melodyce Romka Lipki, że te numery też się nie starzeją. Chociażby "Cień wielkiej góry". Zresztą to utwór, który jest zbudowany poprzez narastanie - zaczyna się spokojnie, a potem grają tam smyki, solo gitarowe itd. W ogóle [ta piosenka] jest autentycznym tekstem pewnego wydarzenia. Dwa lata wcześniej wyruszyła spod Lublina ekipa himalaistów i niestety dwóch z nich nie wróciło. I tak Suflerzy uczcili ten smutny fakt.

7. Bruce Springsteen - Born in the U.S.A.



K. Szewczyk: Najlepiej to zobaczyć jego koncert. Ja w zeszłym roku poleciałem specjalnie do Göteborga, żeby na stadionie zobaczyć Bruce'a. To przecież już nie młody chłopak, ale jest rewelacyjny. Jego koncert trwał 4 godziny, bez 5 minut - non stop bez żadnej przerwy. Ani razu nie zszedł ze sceny. Cały czas frontman, gitara, mikrofon - śpiewał a cały stadion razem z nim (.) Bruce, który na tym koncercie udowodnił, że jest naprawdę bossem. Na zakończenie podziękował swoim muzykom. Pojedynczo schodzili ze sceny, takim wężykiem, każdego dotknął w ramie, podziękował. Na koniec został, podszedł do gitary, wziął ją, podszedł do mikrofonu i jeszcze na zakończenie pożegnał się piosenką z publicznością.

Z pewną piosenką w latach 80. miałem duży problem, ponieważ nie wolno było za dużo amerykanizmów puszczać. Ja bardzo chciałem to na antenie pokazać. Bo w tych smutnych, szarych, polskich latach 80. te krótkie, kolorowe teledyski były jak lizanie cukierka przez szybę. Całą noc siedziałem i przemontowywałem ten teledysk, żeby wyrzucić tę flagę amerykańską, której tam było bardzo wiele. Byliśmy tutaj za żelazną kurtyną. Dzisiaj to jest niemożliwe. Też prawnie. Ale wtedy wszystko było możliwe po tej stronie.

6. David Bowie - Rebel Rebel



T. Miara: David Bowie, o którym, ze smutnego powodu, jest ostatnio dość głośno bo odszedł artysta, którego się chyba nie da zastąpić.

K. Szewczyk: Nie, on rzeczywiście był niezastąpiony. Tutaj, podobnie jak na Springsteenie byłem na koncercie, tak również zdążyłem na Davida Bowie. Wielki artysta, który nie potrzebuje na scenie żadnych dodatków - świateł, efektów, przebierańców, chórków itd. Pociągiem 6 godzin do Berlina. I gdy wsiadłem do wagonika już wiedziałem, że jadę w dobrym kierunku. Większość pasażerów to były dziewczyny 30+, bardzo ładnie pachniało one się ubrały i uperfumowały dla niego (.) David wtedy wyszedł na scenę, wziął gitarę i zaczął od "Rebel Rebel".

5. Dire Straits - Brothers in Arms



K. Szewczyk: Dire Straits to taki zespół wyglądający trochę buntowniczo i proletariacko, bo oni też nigdy nie zwracali uwagi na opakowanie, na specjalne stroje. Mark Knopfler grał doskonal na gitarze, w zasadzie nie używając w ogóle kostki - grał palcami. Wszystkie ich teledyski były bardzo ciekawe. Dużo ich puszczałem w Telewizji Polskiej. Na przykład "Brothers in Arms" to taka piosenka, taki obrazek z pola walki. Jest to właściwie ostatni moment żołnierza, który odchodzi na tym polu. Knopfler napisał ten numer, ponieważ był wielkim pacyfistą i uważał, że nie wolno ze sobą walczyć. W ogóle gdy nagrywali ten numer strasznie się skłócili - odszedł gitarzysta i Mark Knppfler sam nagrał wszystkie partie gitarowe.

4. Janusz Yanina Iwański - Wielkie podzielenie



K. Szewczyk: Yanina jest świetnym facetem, jest doskonałym muzykiem. Jest trochę muzykiem drugiego planu, bo lubi robić w cieniu. To co nagrywał ze Staszkiem Sojką, Markiem Jackowskim - to są świetne utwory. On mi kiedyś opowiadał. Taki obrazek mi został: młody chłopak bierze gitarę do ręki, bo chce zaimponować dziewczynom. Stąd Yaniny opakowanie - miał zawsze kolorowe buty. Kiedyś opowiadał mi, że jeszcze chodząc do szkoły już zaczął grać na jakimś instrumencie. Mieszkał w takim dużym bloku. Zaprosił któregoś dnia dwie koleżanki. Miał już mały wzmacniacz, podłączył go, przygotował jakąś herbatę i herbatniki. One usiadły. "Bardzo przepraszam dziewczyny, zaraz wam zagram, ale muszę się najpierw podłączyć". Zaczął się podłączać i stroić, siedział zapatrzony w swój sprzęt. Jak był gotowy odwraca się. a dziewczyn już nie ma. Poszły sobie.

3. Edyta Bartosiewicz - Szał



K. Szewczyk: Edyta to jest taka troszkę moja koleżanka po fachu. Ona nie jest wykształconym muzykiem - skończyła handel zagraniczny. I to odczuwają muzycy Edyty, ponieważ ona wymyśla takie podziały i riffy, że trudno je zagrać. Jest bardzo osobą wrażliwą, emocjonalną. Bardzo ją lubię, ponieważ ma dar śpiewania w taki trochę brudny sposób. Ona nie jest artystką, która musi mieć wszystko wycyzelowane do końca. Ona po prostu śpiewa duszą i sercem. Pamiętam taki koncert na początku lat 90. (ich płyta "Szał") w Teatrze Dramatycznym. Nagle publiczność zaczęła zbiegać z piętra - tak strasznie ich Edyta rozgrzała. Ochroniarze próbowali zatrzymać ten tłum żeby on nie wpadł na scenę, ale nie dali rady. W związku z tym co zrobiła ochrona? Zaczęła tańczyć razem z publicznością. Świetny koncert.

2. Oddział Zamknięty - Ten wasz świat



K. Szewczyk: Krzysiek Jaryczewski to artysta, który dużo przeżył. Dosłownie. Są historie artystów, koncerty, których nigdy nie zapominają. Był taki kiedyś koncert w Stalowej Woli na początku lat 80. Wtedy w Polsce ciężko było coś kupić. Krzysiek chciał się przygotować, bo to ważny dla niego koncert, w związku z tym chciał elegancko wyglądać. Poszedł do kiosku ruchu żeby kupić żyletkę, ale nie było. Wyszedł z hotelu - nie mógł znaleźć. Szedł taki nabuzowany na ten koncert i zobaczył przed domem kultury stojący czołg. Wszedł na scenę, wziął mikrofon i mówi: "Słuchajcie, to nie moja wina. Chciałem kupić żyletkę, chciałem się dla was ogolić. Pierwsze rzędy na pewno widzą, że wyglądam jak niechluj, ale to nie jest moja wina, to nie jest Stalowa Wola, to jest Niewola Stalowa. Zróbmy coś razem". Ludzie się napalili, zrobiło się gorąco na scenie. Muzycy zaczęli grać, żeby uspokoić trochę Krzyśka. Koncert się skończył. Następnego dnia na ulicę Mysią w Warszawie został Krzysiek wezwany i cenzor: "No i co my mamy z wami zrobić?" Krzysiek był buńczuczny i mówi: "Jakimi nami? Jacy wy?". "Nie radzę wam z nami tak rozmawiać, bo możemy tak spowodować, że będziecie nadal ten Oddział, jak wy się nazywacie? Zamknięty? Przymknięty? Będzie występował tylko u cioci na imieninach". No i Krzysiek powiedział, że już się więcej taka sytuacja się nie wydarzy. Czy tak było?

1. Prince - Purple rain



K: Szewczyk: Nie mogę sobie odżałować, ale na koncercie Prince'a nie byłem, a bardzo chciałem. Niestety nie zdążyłem. To bardzo smutne. Prince - szalony facet, świetny muzyk, instrumentalista, rewelacyjny wokalista. Był trochę zamordystą - to on narzucał wszystko. Gdy powstawał zespół to tutaj dał swoim muzykom wolną rękę, by budowali swój image. "Możecie się ubrać jak chcecie, ale pamiętajcie, że musicie szokować". Jeden z gitarzystów przebrał się za więźnia, drugi za lekarza i szalał z gitarą na scenie w kitlu. Prince natomiast upodobał sobie kolory i legginsy. Nawet jego menadżer mu powiedział: "Słuchaj, te legginsy, które nosisz pod płaszczem, mógłbyś przynajmniej bieliznę założyć, a nie tak deprawować publiczność samymi legginsami". On to wziął dosłownie do siebie i następnego dnia wyszedł na scenę w płaszczu, który w pewnym momencie zrzucił i już nie miał legginsów - miał tylko majtki.

"Purple rain" to taki świetny numer! I teledysk. To był rok. 84? Widziałem premierę na Midem w Cannes. (.) Prince był bardzo płodnym artystą - jeszcze nie skończył trasy z "Purple rain", a już przyniósł do wytwórni zupełnie nowy album. Niezapowiedzianie, przyjechał ze swoim ojcem, ochroniarzem, menadżerem do Warnera. Zadzwonił tylko, że za 15 minut będzie. Wszedł, zawołał wszystkich pracowników firmy, puścił im nowy materiał. Oni słuchali, a on w międzyczasie zniknął. Skończył się materiał, oni zaczęli bić brawo, a Prince'a już w ogóle nie było.

Copyright © Grupa Radiowa Agory