KLASYCZNA DZIESIĄTKA Cezarego Bielaka
Stevie Wonder "Superstition"
To nie ślepota, ale fantastyczne wyczucie muzyki i genialna umiejętność łączenia funku, R&B i rock'n'rolla sprawiły, że Stevie Wonder stał się światową gwiazdą. Jeśli wierzycie w przesądy koniecznie musicie poznać ten tekst traktujący o zagrożeniach związanych z wiarą w przesądy. Poza tym linia basowa w tym kawałku jest po prostu genialna!
Queen "Tear It Up"
Queen "The Works" to jest pierwszy płyta, którą miałem jeszcze na kasecie i którą zakatowałem. Dosłownie. Nie było czego ratować. Znałem tę płytę na pamięć, a każdą solówkę wielokrotnie odegrałem w swojej dziecięcej wyobraźni przed milionowym tłumem na powietrznej gitarze. Wiedziałem, że fragment tej płyty musi się znaleźć na tej liście. Oczywiście nie potrafiłem się zdecydować. Po siedmiokrotnym przesłuchaniu tego albumu w końcu udało się wybrać. "Tear It Up" - najbardziej agresywny utwór. Oczywiście polecam posłuchać całości. To moja ulubiona płyta Queen. Z oczywistych powodów. Nie zapomina się pierwszej dziewczyny. Pierwszej płyty też nie.
U2 "Stuck In A Moment You Can't Get Out Of"
Uwielbiam. Po pierwsze za to, że ten utwór jest poświęcony genialnemu Michaelowi Hutchence'owi, liderowi INXS. Po drugie za spokój jaki płynie z tej piosenki. Po trzecie za bardzo dobry tekst. To jest pozycja obowiązkowa.
Alice In Chains "We Die Young"
To od tego utworu zaczęła się moja przygoda z grungem. Mroczne gitary, przejmujący wokal Layne'a Stayley'a i niepokojący tekst. Jakby tego było mało, moje pierwsze wrażenie spotęgowały okoliczności, w których usłyszałem tę kompozycję - słuchając nielegalnie w nocy radia. Pod kocem, w słuchawkach. Nie mogło się skończyć inaczej niż miłością do Alice In Chains.
Pink Floyd "The Great Gig In The Sky"
Oczywiście na tej liście musiał się znaleźć fragment ciemnej strony księżyca Pink Floyd. Album, który słuchany w całości zabiera w niesamowitą, nostalgiczną, trochę pesymistyczną podróż. W muzyce uwielbiam wokalizy, przez co godzinami potrafię słuchać koncertów Pata Metheny'ego. Dlatego też "The Great Gig In The Sky" to dla mnie nr 1. na tej płycie. Przede wszystkim za genialną, improwizowaną wokalizę Clare Torry.
Steve Miller Band "Fly Like An Eagle"
Zaczęło się od coveru soulowego wokalisty Seala, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej filmu mojego dzieciństwa, z idolem mojego dzieciństwa w roli głównej. Oczywiście chodzi o "Kosmiczny Mecz" z Michaelem Jordanem, który może nie był najlepszym aktorem, ale mi jako dzieciakowi zupełnie to nie przeszkadzało. Wiele lat później poznałem oryginał, który zdecydowanie jest lepszy od niezłej wersji Seala. Genialna gitara, klimatyczny klawisz i lekko wycofany wokal Steva Millera sprawiają, że wykonanie Steve Miller Band rządzi.
The Rolling Stones "Under My Thumb"
Dzisiejsi twórcy muzyki popularnej opowiadający o kobiecie, którą udało im się podporządkować używają prostackich zwrotów typu "She's my bitch" etc. Mick Jagger i Keith Richards to dżentelmeni, nigdy by nie powiedzieli tak o kobiecie. Oni kobiety "owijają wokół palca". "Under My Thumb" to fantastyczny numer w warstwie tekstowej i muzycznej, balansujący pomiędzy psychodeliczną balladą a tanecznym popowym numerem. Zdecydowanie to jest mój ulubiony utwór Stonesów z początków ich działalności.
The Ramones "Pet Sematary"
Jestem absolutnym fantem twórczości tej grupy. Przede wszystkim dlatego, że potrafili łączyć punk rocka z nowofalowym brzmieniem lat 80., czego przykładem jest ten numer. Uwielbiam go za zestawienie motywu dance macabre ze skoczną, pozytywną melodią.
Pearl Jam "Black"
Kwintesencja grunge'u. Piękne gitarowe solówki, genialny tekst i fantastyczny, dojrzały wokal młodego Eddiego Veddera. Pearl Jam kupuję w całości za konsekwencję i za chodzenie pod prąd. Ta grupa jest fenomenem - w czasach kiedy single bez teledysków nie miały prawa zaistnieć oni, mimo że nie nagrywali wideoklipów, cały czas byli w głównym nurcie. To świadczy o sile ich muzyki i tekstów.
Black Sabbath "N.I.B."
To od tego numeru zaczęła się moja fascynacja grupą Black Sabbath. Przerażający wokal Ozziego, wywołujące ciarki gitary i przede wszystkim genialny bas. Solo na basie, od którego zaczyna się ten utwór jest jednym z najlepszych w historii rocka.