"Nowy Dziki Zachód" - Corey Pein

REKLAMA
Nowy Dziki Zachód to wnikliwy portret zafiksowanej na swoim punkcie branży high-tech i jej potentatów. Obnaża ich zachłanność i pychę a także odsłania niepokojące plany na przyszłość.
REKLAMA

 Nowi niewolnicy branży nowych technologii

REKLAMA

 W szczytowym okresie rozkwitu start-upów dziennikarz Corey Pein wyrusza do ich kolebki – Doliny Krzemowej, by dowiedzieć się, dlaczego ta branża tak długo prosperuje. Prędko okazuje się, że aby w pełni zrozumieć zwariowaną rzeczywistość przedsiębiorców internetowych musi się w niej zanurzyć i sam zostać przedsiębiorcą. Wynajmuje więc pokój dzielony z młodymi programistami na dorobku i wkręca się na szumnie reklamowane, lecz w gruncie rzeczy mające niewiele do zaoferowania konferencje branżowe i zakrapiane alkoholem imprezy promocyjne. Rozmawia z inwestorami szukającymi okazji i łatwowiernymi zapaleńcami, którzy wierzą, że ich internetowy start-up osiągnie sukces na miarę Instagrama czy Facebooka.

Autor stawia alarmującą tezę: choć przyszłość nowych technologii przedstawia się obiecująco, to przeciętnym ludziom nie pozostanie nic oprócz intensywnej i nieprzerwanej pracy – aż do śmierci. Z tej ścieżki „postępu” ludzkość nie może już raczej zejść. 

COREY PEIN jest amerykańskim dziennikarzem śledczym, stałym współpracownikiem magazynu „The Baffler” i byłym członkiem zespołu redakcyjnego „Willamette Week”. Pisze między innymi dla „Slate”, „Salon”, „Foreign Policy”, „The American Prospect” i „Columbia Journalism Review”. Mieszka w Portland.

Pein to doświadczony dziennikarz, który wie, jak nie przesadzić z żartami i od czasu do czasu pozwolić, by temat, którym się zajmuje, przemówił sam za siebie… Bez humoru autora z pewnością byłaby to głęboko depresyjna lektura.

Daily Mail

REKLAMA
Dolina Krzemowa, którą ukazuje Pein niewiele różni się od dystopijnych wizji, które znamy z science fiction

The New Republic

Peinowi udało się uchwycić coś ważnego na temat Doliny Krzemowej, co dotąd umykało innym autorom

The New York Times Book Review

Zabawna książka, która otwiera oczy. Pein odkrywa grę pozorów, jaką uprawia się w branży, która okazuje się mniej przyjazna niż wskazuje na to jej wizerunek.

Publishers Weekly

Głęboko niepokojąca lektura… Trzeźwe spojrzenie na negatywne konsekwencje przemysłu technologicznego i jego ideologiczne podłoże

Kirkus Reviews

REKLAMA
Gdyby serial Black Mirror miał swój książkowy odpowiednik, z pewnością byłby to Nowy Dziki Zachód

Booklist

FRAGMENT

Pierwszym upolowanym przeze mnie gratisem był jasnoróżowy kupon, który wyciągnąłem z kosza  obok kasy sklepowej. Kupon zapewniał darmowy przejazd taksówką należącą do Lyft, drugiej co do wielkości, „obsługiwanej przez aplikację internetową firmy przewozowej” w mieście. Zmiana samogłoski w nazwie korporacji była moim zdaniem czymś wyjątkowo paskudnym. (Czy nie mogłaby się nazywać po prostu Lift?[1]) Podobnie fatalne wrażenie wywarło na mnie cukierkowate logo. Byłem jednak zbyt „oszczędny”, jak ujmowała to moja małżonka, żeby wyrzec się kursu taksówką wartego 25 dolarów wyłącznie ze względów estetycznych. Zainstalowałem więc aplikację Lyft w swoim telefonie, zezwoliłem firmie na zlokalizowanie mego położenia i Bóg jeden wie na co jeszcze, a następnie przywołałem samochód, który miał zawieźć mnie i mój bagaż do wynajętego lokum w mieście.

Kiedy podniosłem wzrok znad ekranu telefonu jakiś samochód zatrzymywał się właśnie przy krawężniku. Nigdy wcześniej nie korzystałem z aplikacji takich jak Lyft i wydawało mi się niemożliwe, żeby moja taksówka pojawiła się tak szybko. Stałem rozglądając się bezradnie przez kilka minut. Kobieta za kółkiem nie sprawiała wrażenia zniecierpliwionej. Wyglądała na zadowoloną z krótkiej przerwy.

REKLAMA

Simone była wykończona. Nic w tym dziwnego. Była podręcznikowym przykładem mikroprzedsiębiorcy na miarę dwudziestego pierwszego wieku, czyli, innymi słowy, bezwzględnie wykorzystywaną wyrobnicą. Mieszkała w Oakland, ale wstawała wczesnym rankiem i dojeżdżała do centrum San Francisco, gdzie przepracowywała dwie zmiany jako kierowca szkolnego autobusu. Dla Lyft jeździła w przerwie na lunch i po pracy aż do późnego wieczora. Obaj pracodawcy sklasyfikowali Simone jako zatrudnionego w niepełnym wymiarze godzin niezależnego wykonawcę usługi i w ogóle ich nie interesowało czy siada za kółkiem wypoczęta czy zmęczona. Nie liczyła na podwyżkę. „Chcę się wymiksować z Lyft,” powiedziała mi. „Teraz dzięki mnie bogaci się ktoś inny. Wiem, że mogłabym przeznaczać ten czas na pracę w mojej własnej firmie.”

W Hollywood każdy ma w szufladzie niedokończony scenariusz. W Bay Area natomiast każdy ma firmę z branży zaawansowanych technologii, na tak wczesnym etapie rozwoju, że nie zdobyła jeszcze inwestora i póki co działa „w trybie niewidzialności” (co znaczy, że jej twórca nie ma pieniędzy, ale ma pomysł, którego rzekomo nie chce ujawniać, ale tak naprawdę sprzedałby własną matkę za odrobinę reklamy). „Jaki jest twój pomysł na start-up?” spytałem. Zawahała się, a potem zapytała, czy jestem religijny albo czy łatwo obrazić moje uczucia. „Nie szczególnie,” odparłem.

Kiedy samochód toczył się niespiesznie Tenderloin – pod autostradami, koło tętniących życiem obozowisk bezdomnych i płonących stert śmieci – Simone opowiedziała mi o swojej firmie. Nazwała ją Racy Laydeez. Zatrudniła kogoś bez grosza przy duszy, żeby założył jej stronę internetową. Racy Laydeez było katalogiem zabawek erotycznych, oferującym szczegółowe instrukcje dla początkujących użytkowników wraz z „prezentacjami”. Naturalnie byłem zaintrygowany. Mimo to nie było dla mnie całkiem jasne na czym polegała wyjątkowość pomysłu Simone, która zamierzała zaistnieć na mocno nasyconym rynku gadżetów erotycznych; być może na tym, że podobne do niej czarne kobiety należące do klasy pracującej będą się czuły mniej skrępowane, mogąc zamawiać wibratory online zamiast krążyć wśród regałów w pełnym białych japiszonów seks szopie w środku miasta. Biznesplan Simone miał wprawdzie spore luki, ale, jak powszechnie wiadomo, tysiąc start-upów opartych na znacznie głupszych pomysłach przyciągnęło dużych inwestorów. Z całą pewnością nie brakowało jej entuzjazmu. „Wiem, że mogę się na tym dorobić!” stwierdziła, zatrzymując samochód pod wskazanym adresem. Życzyłem jej szczęścia, pomachałem na do widzenia i rozejrzałem się dokoła.

Słuchaj Rock Radia i wygraj książkę w programie "Rock Radio Poleca Na Wynos"!

REKLAMA

SŁUCHAJ ROCK RADIA

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory