60. urodziny cichego lidera Depeche Mode
Skryty chłopak, który stał się kluczowym członkiem jednego z najsłynniejszych zespołów muzycznych. Martin Gore, mózg Depeche Mode, obchodzi dziś 60. Urodziny.
Kariera dzisiejszego solenizanta zaczęła się niestandardowo. W oczach innych raczkujących muzyków Gore jawił się, jako łakomy kąsek, który należy mieć w swoich szeregach. Nie chodziło wówczas o zdolności muzyczne Martina, ale o fakt, że był jednym z pierwszych posiadaczy syntezatora w rodzinnym mieście. Dzięki owemu zakupowi stał się członkiem zespołu Composition of Sound, który wkrótce zmienił nazwę na Depeche Mode.
Wraz z odejściem Vince’a Clarke’a rolę siły napędowej zespołu przejął Gore. To właśnie na jego barkach leżał obowiązek komponowania nowych piosenek. Od tamtej pory muzyk był odpowiedzialny za lwią część materiału grupy. Łatwość w przygotowywaniu tekstów zyskał jeszcze jako nastolatek za sprawą lektury czasopisma Disco 45, w którym drukowano słowa wielu przebojów. Proces tworzenia do dziś muzyk uważa za coś bardzo intymnego, dlatego też preferuje pracę w samotności. Kwestia komponowania utworów bywała źródłem niesnasek. Gdy Alan Wilder opuszczał zespół miał żal do Gore’a, że jego wkład i starania nie były odpowiednio doceniane. Z czasem także Dave Gahan wyrażał chęć przygotowywania nowych piosenek. Aktywność wokalisty dała pozytywny efekt, odciążyła bowiem Gore’a. Odtąd muzyk nie musiał sam tworzyć całego materiału.
Osoby z bliskiego otoczenia twórcy przyznają, że Gore jest człowiekiem wstydliwym. W jednym z wywiadów sam zainteresowany wyjaśnił, jaka sytuacja z dzieciństwa wpłynęła na jego charakter. Początkowo nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych, jednak z czasem zmienił się w bijącego inne dzieci łobuza. Pewnego dnia został przyłapany przez swoją matkę na tym, jak uderzał cegłą w głowę jednego z rówieśników. Za ten występek otrzymał od ojca reprymendę. Mały Martin wyciągnął z niej lekcję i później już nie dopuścił się podobnych czynów, nabierając przy tym pasywnego i łagodnego podejścia do świata.
Nic więc dziwnego, iż występowanie na scenie nastręczało problemów Gore’owi. Nie wiedział bowiem, jak powinien się na niej zachowywać. Speszony stał za syntezatorem i odgrywał swoje partie. Swoją drogą, trudno czuć się komfortowo jeśli na przykład w programie telewizyjnym występuje się pośród scenografii imitującej kurnik i trzyma na rękach kurę. Nieco więcej animuszu i pewności dodało muzykowi używanie na scenie gitary. Pozwoliło mu to wyjść z estradowego cienia i poczuć się swobodniej.
Na co dzień wycofany, jednakże pod wpływem alkoholu ze skrytego chłopaka przeradzał się w osobę, która chętnie gubiła elementy stroju oraz skorą do żartów. Za cel kawałów obierał sobie swojego najlepszego przyjaciela, Andrew Fletchera. Często, gdy panowie pracowali w studiu nagrań, Gore chował okulary druha, przez co doprowadzał go do histerii i jednocześnie zmuszał do poszukiwań na ślepo cennego drobiazgu pośród plątaniny kabli i sprzętu. Wraz z upływem lat alkohol okazał się zgubny. Odstawienie trunków pozwoliło muzykowi przezwyciężyć napady paniki, z którymi się borykał.
Niebagatelny wpływ na Gore’a miała przeprowadzka z Wysp do Berlina. Mężczyzna zachwycił się miastem. Rozstał się ze swoją dziewczyną, która miała hamować jego rozwój. Dzięki relacji z Christiną Friedrich, zupełnym przeciwieństwem byłej ukochanej, muzyk zaczął eksperymentować z odzieżą, wyrażając przy tym luźny stosunek do przyjętych granic seksualności. Wymieniał się z partnerką garderobą oraz innymi przedmiotami codziennego użytku.
Nowy wizerunek muzyka stał się powodem niewybrednych komentarzy. Jednym z autorów docinków był Dieter Bohlen z Modern Talking. Podczas wspólnego telewizyjnego występu duetu z Depeche Mode, Niemiec użył w kierunku Gore’a takich sformułowań jak sadomaso i pedał. Nie przypuszczał, że Anglik będzie rozumiał co ten do niego mówi. Jednak szkolna nauka nie poszła w las i po dwóch minutach Gore bezbłędnym niemieckim odparł: Dieter, to kwestia gustu. Swoje niezadowolenie dotyczące stylu kompana wyrażali także koledzy z zespołu. Dziwili się, że Gore obrał taki image, który stał w opozycji do jego natury. Choć muzykowi zabawa z ubiorem sprawiała przyjemność, szczególnie wtedy, gdy zadawano mu pytania o płeć, tak po latach przyznał, że niechętnie spogląda na fotografie z tamtego okresu.
Wspomnieniem owego czasu są umalowane paznokcie i makijaż na twarzy muzyka. Pomimo upływu lat i ogromnego sukcesu, jaki wraz z kolegami odniósł, Gore nadal pozostał tym samym człowiekiem, co kiedyś. Chociaż jest autorem zdecydowanej większości utworów, docenia fakt, że nie jest na świeczniku. Bycie z boku odpowiada twórcy, zaś swoją rolę w zespole określa jako funkcję męża stanu. Stara się dbać o to, aby wszyscy członkowie dobrze się w nim czuli. Nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć skuteczności i głowy pełnej pomysłów na kolejne albumy.
Bibliografia
A. Bosse, D. Plauk, Martin Gore: Depeche Mode, Warszawa 2013.