70 lat buntu Marka Piekarczyka
Marek Piekarczyk już od najmłodszych lat wykazywał się ciekawością świata, gotowością do stawania w obronie swoich najbliższych i niespokojnym duchem. Lektura książek, czasopisma Młody Technik, dzięki któremu potrafił zbudować małe radio, wpłynęła na rozwój młodego chłopca. Gdy jeden z mężczyzn, któremu wpadła w oko mama dziesięcioletniego Marka, wypowiadał się o niej w dość wulgarny sposób, chłopiec postanowił bronić honoru rodzicielki i zaatakował grubianina zeszlifowanym śrubokrętem. Przyszły muzyk potrafił też wpadać na dość absurdalne pomysły, jak rzucanie w przechodniów jajkami.
Muzyczny talent Piekarczyka został dość szybko przez jego rodziców odkryty, czego efektem było zmuszanie młodego Marka do występów. O dziwo, latorośli nie przypadło to do gustu. Z perspektywy czasu trudno to sobie wyobrazić, ale małoletni Piekarczyk nienawidził śpiewania przed publicznością. Natomiast w szkole musiał zmagać się z nauczycielem od muzyki, który wbijał stojącemu na środku sali uczniowi palec w obojczyk, tak aż chłopiec płakał z bólu. Dopiero gdy Marek pewnego dnia zaśpiewał piosenkę Listopadzie, listopadzie, czego takie smutne oczy masz, zafascynowany belfer przestał się nad nim pastwić.
W wieku siedemnastu lat Piekarczyk napisał swój pierwszy tekst, jak również zaczął zapuszczać włosy w geście całkowitego buntu względem zastanej rzeczywistości. Długość czupryny okazywała się powodem dość zabawnych sytuacji. Pewnego dnia piosenkarz przyjechał w odwiedziny do swojej dziewczyny. W wyniku zbiegu okoliczności w miejscowym kościele wyświetlano film o Jezusie. Wychodzący ze świątyni wierni na jego widok, pełni zdziwienia, rozstępowali się. Okazało się, że Piekarczyk był bardzo podobny do filmowego Chrystusa i to zrobiło duże wrażenie na mieszkańcach. Kilkanaście lat później historia zatoczyła koło, wokalista zagrał główną rolę w przedstawieniu Jesus Christ Super Star.
Największy sukces zawodowy przyniósł Piekarczykowi zespół TSA, który stał się prekursorem heavy metalu w Polsce. W latach 80. grupa wzbudzała podziw nie tylko wśród słuchaczy, ale także innych muzyków. Jedna z anegdot głosi, iż podobno Zbigniew Hołdys po usłyszeniu TSA powiedział do swoich kolegów z Perfectu: Panowie, zwijamy się. Inną ciekawostką jest ta dotycząca niecodziennego zwieńczenia jednego z koncertów. Techniczny zespołu pojawił się na scenie trzymając karabin maszynowy i zaczął strzelać w kierunku Piekarczyka ślepakami. Wokalista natomiast odpalił ładunki wybuchowe, które były przyczepione do jego ciała. Kiedy eksplodowały, czerwona substancja ochlapała słuchaczy znajdujących się w pierwszych rzędach, zaś muzyk padł na scenę. Przy akompaniamencie histerycznych wrzasków dziewcząt, niczym trup został z niej zniesiony. Gdy zgasły światła udał się z zabranym chwilę wcześniej karabinem do garderoby. W pewnym momencie ujrzał na końcu korytarza tłum dziewczyn, które przewróciwszy ochroniarza biegły w jego kierunku. Przestraszony piosenkarz załadował broń i zaczął strzelać.
Poza sceną życie nie rozpieszczało Piekarczyka. Muzyk musiał radzić sobie z dramatycznymi przeżyciami związanymi między innymi ze śmiercią dziecka czy zdradą pierwszej żony. Tamte wydarzenia odcisnęły na nim swoje piętno. Dzisiejszy solenizant cieszy się jednak szacunkiem wśród swoich koleżanek i kolegów z branży muzycznej. Zwracają uwagę, iż Piekarczyk posiada wiele szlachetnych cech. Wierność ideałom, szczerość, naturalność i życzliwość to tylko jedne z nich. Sam zresztą przyznaje, jak ważna w jego życiu jest rodzina i miłość. Obecnie jest szczęśliwie żonaty i wychowuje swojego syna. Dzięki występom w jednym z programów muzycznych zaskarbił sobie sympatię szerszej publiczności. Nam nie pozostaje nic innego, jak życzyć Markowi Piekarczykowi przede wszystkim zdrowia i tego, aby wszystko co najgorsze było już dawno za nim.