Czy może dojść do reaktywacji The Police? Copeland "jest optymistą"
Nazwa The Police pada często, kiedy myślimy o najbardziej znanych zespołach rockowych (choć wachlarz gatunków jest u nich znacznie szerszy) końca lat 70. i początku 80. Kto z nas nie zna w końcu takich przebojów jak "Every Breath You Take", "Roxanne", "Message In a Bottle" czy "Don’t Stand So Close to Me"?
Zobacz także: Legendy rocka po latach powróciły na scenę! Tak wyglądał koncert AC/DC
O początku i końcu The Police
The Police od początku istnienia, a więc od 1977 r., tworzyli wokalista i basista Sting oraz perkusista Stewart Copeland. Kilka miesięcy później dołączył do nich gitarzysta Andy Summers. Brytyjski zespół szybko posmakował sukcesu.
W ciągu następnych kilku lat wydał pięć albumów, które do dziś rozeszły na świecie w nakładzie ponad 75 mln egzemplarzy. Jednak po 1983 r. kapelą targały coraz większe wewnętrzne konflikty, szczególnie te twórcze na linii Sting-Copeland. Ostatecznie doprowadziły one do zakończenia działalności The Police trzy lata później.
Od tego czasu muzycy skupili się w pełni na swoich karierach solowych. Po latach zagrali razem pojedyncze koncerty 1992 i 2003 r. Prawdziwe światełko w tunelu na reaktywację pojawiło się w 2007 r., kiedy członkowie kapeli postanowili odbyć długą trasę koncertową (i przy okazji zawitali do Polski). Jednak szybko okazało się, że powrotu do wspólnego tworzenia i nagrywania piosenek nie będzie.
Zobacz także: To Keith Richards powiedział o twórczości Stonesów. "Powierzchowne i sztuczne"
Copeland wyjawił, czy powrót The Police jest możliwy
Fani The Police wciąż żywią nadzieję na to, że skład się zejdzie w studiu nagraniowym. Co na to Copeland? Basista w rozmowie z "Indulge Express" najpierw stwierdził, że "jest optymistą". Jednak niemal od razu dodał, że szanse na powrót ocenia na... "0,000000002 procent".
Następnie wyjaśnił zaskoczonemu dziennikarzowi, że choć prywatnie ze Stingiem "świetnie się dogadują", to muzycznie są niczym ogień i woda.
– Lubimy swoje towarzystwo i wspólny dorobek. Jednak, kiedy chcemy się zabrać za tworzenie muzyki, skaczemy sobie do gardeł. Nasze temperamenty są zupełnie odmienne. Sting jest cichy i głęboki. Ja zaś hałaśliwy i płytki. Jesteśmy różni, ale kochamy się jak rodzeństwo – wyznał.
– Muzycznie on potrzebuje perkusisty będącego stabilną platformą, dzięki której może wyskoczyć do nieba. Ja taki nie jestem. Ja tworzę kakofonię. Moim zadaniem jest spalić tę budę. Jego misja jest znacznie głębsza i uduchowiona. Nie pasujemy do siebie. Bardziej do siebie pasujemy, kiedy siedzimy przy stole i śmiejemy się z głupich rzeczy, które robiliśmy za młodu – stwierdził na koniec.
Zobacz także: Ozzy Osbourne ma pakt z żoną. Rozważa eutanazję?