Peter Tägtgren: Nie piszę muzyki po to, aby jakiś kawałek stał się hitem [WYWIAD]

REKLAMA
Peter Tägtgren to szwedzki multiinstrumentalista i producent muzyczny. Tägtgren jest założycielem, wokalistą, autorem tekstów i gitarzystą death metalowego zespołu Hypocrisy oraz industrial metalowego zespołu PAIN, którego jest jedynym stałym członkiem. Na swoim koncie ma współpracę z wieloma artystami światowej sławy, jak choćby Possessed, Celtic Frost oraz Sabaton, Amorphis. W 2013 roku wspólnie z wokalistą grupy Ramsteinn - Tillem Lindemannem stworzył projekt Lindemann, którego był członkiem do 2020 roku. Obecnie Peter Tägtgren koncertuje po Europie wraz z grupą PAIN. Udało nam się z nim porozmawiać przed koncertem grupy w Krakowie 2 listopada.
REKLAMA

Ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy było to w lutym 2018 w Helsinkach podczas koncertu Pain. Rozmawialiśmy między innymi o planach związanych z wydaniem nowej płyty Hypocrisy. Wiele się od tamtej pory zmieniło...

Peter Tägtgren: Niestety, plany wydania albumy zostały pokrzyżowane przez pandemię. Postanowiłem, że nie ma najmniejszego sensu wydawać wtedy płyty. Chciałem wypuścić krążek i ruszyć w trasę, aby móc go promować. Wtedy nie było to możliwe. Jeśli wydajesz album i nie możesz zaprezentować materiału podczas występów na żywo, w pewnym sensie ten potencjał umiera

REKLAMA

Najnowszy album Hypocrisy „Worship" traktuje o tematach, z którymi zmagaliśmy się podczas pandemii. Jednak prawda jest taka, że materiał na album był gotowy znacznie wcześniej.

P.T.: Tak, to prawda. Materiał był gotowy znacznie wcześniej. Wielu jednak uznawało, że napisałem teksty podczas pandemii, co nie jest prawdą. Zwłaszcza w przypadku „Chemical Whore" ludzie myśleli, że tekst jest o szczepionkach itp. Zwłaszcza, że był to pierwszy singiel, który wyszedł właśnie w czasie pandemii. 

Musiałeś się tłumaczyć i wyjaśniać, że te teksty powstały wcześniej i nie są powiązane z tym wydarzeniem?

P.T.: Tak, dokładnie. Ludzie mówili, że świetnie odzwierciedliłem problemy związane z tymi wydarzeniami na świecie, i wtedy musiałem im tłumaczyć, że przecież te teksty były napisane o wiele wcześniej. 

Czy miałeś poczucie, że jesteś swego rodzaju wyrocznią, bo tak jakby przepowiedziałeś przyszłość?

P.T.: To przerażająca wizja. Chyba nie mam takich zdolności (śmiech). Myślę, że to po prostu zwykły zbieg okoliczności. Czasami zdarzają się rzezy, nad którymi po prostu nie masz kontroli. Tak było w tym wypadku. 

Hypocrisy miało dość długą przerwę. Między „Worship" a ostatnim studyjnym krążkiem „End of Disclosure" było 8 lat przerwy. Czy podczas tworzenia nowego materiału czułeś jakąś presję? Przecież fani czekali na nowe wydawnictwo tak długo…

P.T.: Hmm, to, że ludzie tak długo czekali na nowy album, to była swego rodzaju presja. Jednak byłem bardzo zajęty projektem z Lindemannem, PAIN i Hypocrisy cały czas koncertowały. Także podczas tych 8 lat nie miałem zupełnie czasu. Tworzyłem dla Lindemanna i PAIN, więc robiłem zbyt wiele w tym samym czasie. Byłem zbyt zajęty innymi rzeczami, aby tworzyć dla Hypocrisy.

REKLAMA

Zobacz także: PAIN i Ensiferum zagrali w Krakowie. Koncert w skandynawskim klimacie z nutką egzotyki [RELACJA]

Właśnie chciałam Cię o to zapytać. Robisz wiele rzeczy, piszesz zarówno teksty, jak i muzykę, zajmujesz się kilkoma projektami, jesteś także producentem. Jak udaje Ci się to wszystko połączyć?

P.T.: Niestety, obecnie nie mam już czasu, aby zajmować się produkcją albumów innych artystów. Zajmuję się jedynie produkcją tego, co sam stworzę. Więc w zasadzie w tym momencie zajmuję się tylko moimi zespołami PAIN i Hypocrisy. Myślę, że teraz będę w stanie wypuszczać nowe krążki nieco częściej. Kiedy tworzę muzykę, staram się dokończyć, to, co właśnie zacząłem. Więc w przeszłości, kiedy byłem zaangażowany w tworzenie muzyki dla Lindemanna, starałem się najpierw doprowadzić to do końca, a dopiero później zająć się pisaniem materiały dla Hypocrisy. Staram się po prostu dokończyć projekt, zamiast pisać parę piosenek na ten, a parę na inny album. U mnie tak to nie działa, to dla mnie zbyt wiele. Wolę się skoncentrować na jednej rzeczy i doprowadzić ją do końca. Czasami wyruszasz w trasę, zapominasz o tym, co udało Ci się zrobić, porzucasz swoje pomysły, i musisz znów w pewien sposób wejść w ten tryb tworzenia, poczuć ten nastrój, aby móc znów nagrywać itp. Ciężko jest robić kilka rzeczy naraz, zwłaszcza jeśli chcesz, aby brzmiało to dobrze. Oczywiście, możesz sklecić album nawet w kilka miesięcy, jednak nie sądzę, że rezultat będzie zadowalający, przynajmniej nie dla mnie.

Jesteś w tym biznesie od wielu lat. Jak długo zajmuje Ci stworzenie nowego krążka – myślę od momentu, kiedy rozpoczynasz pracę, aż do „produktu" finalnego, który prezentujesz słuchaczom?

P.T.: Hmm, szczerze to nie wiem. Zależy to od wielu czynników. Ten czas może się wydłużyć, jeśli np. muszę być w trasie i grać koncerty. Nie lubię tworzyć podczas trasy. Pewno można napisać teksty podczas koncertowania, jednak ja nie mogę się wówczas wystarczająco skoncentrować na pisaniu. Po prostu się wyłączam, zostawiam wszystko inne i koncentruję się na tym, co obecnie robię. 

 

Ostatni album Hypocrisy „Worship" był pierwszym albumem metalowym w historii, który został wysłany w kosmos. Jak wpadliście na ten pomysł?

P.T.: Myślę, że to była mega fajna zabawa. Na ten pomysł wpadł nasz management i promotor z Nuclear Blast, którzy stwierdzili, że fajnie byłoby coś takiego zrobić. Osobiście nie miałem z tym nic wspólnego (śmiech). Mimo iż wielu uważało, że to zapewne mój pomysł, z racji mojego zainteresowania kosmosem itp. Jednak nie był to mój pomysł. Nie miałem nawet pojęcia, że można coś takiego zrobić.

REKLAMA

Jak takie wysłanie wygląda od strony technicznej?

P.T.: Album został wysłany za pomocą specjalnego balonu. I muszę powiedzieć, że nie jest to tania rzecz. Oczywiście, musisz zająć się wszelkimi sprawami urzędowymi, jak uzyskanie pozwolenia itp. Nie można sobie ot tak, wysłać balonu w kosmos. Trzeba spełnić szereg wymogów, tak, aby balon zamiast w kosmosie nie wylądował np. na samolocie.

Czy wiesz, co się stało z albumem? Dostałeś jakieś potwierdzenie od mieszkańców kosmosu, że się im podoba?

P.T.: Nie mam pojęcia, co się dzieje z balonem. Niestety, nie dostałem żadnych informacji, czy tam, gdzie dotarł, spotkał się z pozytywnym odbiorem. Ale mam nadzieję, że gdziekolwiek jest, to muzyka się podoba (śmiech).

Zobacz także: Ozzy Osbourne straszy wnuczkę? "Boi się go"

Jakie są plany dla Hypocrisy? Album spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem, niedawno zakończyliście trasę…

P.T.: To prawda. To był bardzo intensywny okres. Zjechaliśmy niemalże cały świat, promując ostatni krążek. Jest jeszcze kilka miejsc na świecie, gdzie chcemy pojechać, jednak czekamy na odpowiedni moment. Myślę, że będzie kolejna trasa Hypocrisy, ale na ten moment nie mamy konkretnych planów.

REKLAMA

Wielu uważa, że Twoje teksty kultywują różnego rodzaju teorie konspiracyjne. Co o tym sądzisz?

P.T.: A może to wcale nie jest konspiracja, tylko prawda? Oczywiście, każdy ma prawo wierzyć, w co chce. To tylko moja opinia i sposób, w jaki postrzegam pewne rzeczy. Wielu ślepo wierzy w to, co słyszy, i jeśli ktoś wyraża odmienne zdanie, to po prostu mówią, że to nieprawda. Może kiedyś przekonamy się, czy mam rację, czy nie… Choć szczerze, mam nadzieję, że się mylę. Oczywiście, ta nowa rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, zmusza nas do pewnych refleksji. Sam zadawałem sobie pytanie, jak to wszystko będzie wyglądać. Czy kiedyś wrócimy do normalności, czy będę nadal, mógł grać koncerty itp.? Na szczęście wszystko wróciło do względnej normalności. Szczerze, znacznie szybciej niż przypuszczałem, nawet jeśli znów próbują nas zastraszać.

Singiel i teledysk do utworu „Party in My Head" został wydany w 2021. Zarówno tekst, jak i teledysk nawiązują jasno, do tego co działo się na świecie w tym czasie. Czy w jakiś sposób te wydarzenia wpłynęły na sposób, w jaki tworzysz?

P.T.: W zasadzie to nie. Dla mnie wszystko zostało po staremu, po prostu nadal tworzę muzykę. Jednak wówczas pomyślałem, że w tym trudnym czasie wszystkim przyda nam się dawka pozytywnej energii, aby zamiast się zamartwiać, po prostu zaczęli się uśmiechać. I tak właśnie powstało „Party in My Head". Teraz robimy tournée, aby rozruszać trochę ludzi. Myślałem nawet, aby w przyszłości wyruszyć z PAINem w trasę, jako support przed jakimś większym zespołem, aby dotrzeć też do nieco innej publiczności, może do publiczności, która słucha ekstremalnej muzyki, jak death czy black metal. Myślę, że z punktu biznesowego, to może być dobre posunięcie. Oczywiście, wiąże się to też z wydatkami, jednak finalnie takie posunięcie może okazać się dla nas sukcesem. Na koncertach PAIN widzę osoby, które noszą koszulki różnych zespołów, w większości są to zespoły metalowe. Co ciekawe, na koncertach PAIN pojawia się także wiele kobiet. Wcześniej metalowe koncerty przyciągały głównie mężczyzn, ale teraz myślę, że jest nawet pół na pół.

 

Myślisz, że koncerty PAIN gromadzą głównie fanów Hypocrisy, którzy chcą zobaczyć Cię w innym projekcie?

P.T.: Z pewnością takie osoby stanowią pewną część publiczności na naszych koncertach. Jednak ja nigdy nie tworzyłem muzyki PAIN, aby przypodobać się fanom Hypocrisy. Oczywiście, wielu fanów Hypocrisy lubi również muzykę PAIN. Spotkałem się także z głosami fanów Hypocrisy, którzy wręcz nie cierpią tego co robię z PAIN. Dlatego chcę każdemu dać to co lubi, więc utrzymuję Hypocrisy w klimacie death metalu, a z PAIN mogę robić, co tylko mi się podoba. I to jest fajne.

Masz poczucie, że z PAINem możesz więcej eksperymentować? Pamiętam, że raz spróbowałeś wyjść trochę poza schemat z Hypocrisy i fanom niezbyt się to spodobało…

P.T.: Tak, dokładnie. W 2002 roku wydając „Catch 22" odeszliśmy trochę od typowych dla Hypocrisy brzmień. Wówczas nie spodobało się to fanom i krytykom muzycznym. Jednak zdaje się, że wszyscy dorośli do tego brzmienia, i obecnie doceniają ten album. Myślę, że wtedy, w 2002 roku nie byli na to jeszcze gotowi (śmiech). Dlatego raczej trzymam się tego, że tworząc rzeczy dla Hypocrisy trzymam się wyznaczonych torów, a w przypadku PAIN mam większe pole manewru. 

REKLAMA

Jednak ostatni utwór PAIN zatytułowany „Revolution" pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Zwłaszcza po imprezowym kawałku „Party in My Head"…

P.T.: To prawda. Chcieliśmy pokazać, że potrafimy nagrać też coś o bardziej brutalnym brzmieniu. Po wydaniu „Party in My Head", które spotkało się z dużym odzewem komercyjnym, mogę stwierdzić, że „Revolution" jest zdecydowanie najmniej komercyjnym kawałkiem, jaki można sobie wyobrazić. Więc tu potwierdza się zasada, że z PAIN mogę nagrywać różne utwory i w zasadzie można się po tym zespole spodziewać dosłownie wszystkiego. 

Wydałeś z PAINem 8 albumów studyjnych. Zespół zaliczany jest do gatunku metalu industrailnego, jednak na krążkach słyszymy tak naprawdę miks gatunków. Czy tworząc muzykę masz jakiś koncept, czy po prostu zaczynasz proces i czekasz, dokąd to zaprowadzi?

P.T.: W zasadzie to nie mam w głowie konkretnego konceptu. Myślę nawet, że tworząc dla PAIN mógłbym całkowicie zrezygnować z gitar, w zasadzie nie jest to konieczne w tych utworach. Można to łatwo zastąpić np. dobrymi partiami klawiszowymi. Jeśli bym chciał, to mógłbym stworzyć piosenki bez ich użycia. Jest to absolutnie niemożliwe w przypadku Hypocrisy, ponieważ można rzec, że to właśnie gitary przesądzają o unikalności poszczególnych kawałków Hypocrisy. I to właśnie jest kolejna z różnic jeśli chodzi o tworzenie muzyki dla tych kapel. Plus, w przypadku PAIN mogę stworzyć kawałki nieco bardziej komercyjne, czy dziwaczne.

Zobacz także: Led Zeppelin i tajemnicza okładka. Kim jest mężczyzna na zdjęciu?

„Party in My Head" jest kawałkiem, który w tym momencie ma około 6 milionów wyświetleń na YouTubie i jeszcze więcej odtworzeń na Spotify. Przebił nawet Wasz największy hit „Shut Your Mouth". Sądzisz, że przyczyniło się do tego właśnie pójście w stronę bardziej komercyjną?

P.T.: To ciekawe, ta piosenka zdaje się być nieśmiertelna. Mam wrażenie, że ludzie słuchają jej bez przerwy. Ale szczerze, to nie mam pojęcia, jak to działa. Ciężko jest mi przewidzieć, czy akurat ta czy inna piosenka stanie się hitem. Czasem, gdy słyszę, że ten utwór jest świetny, i z pewnością ma szansę na bycie przebojem, zupełnie się z tym nie zgadzam. Innym razem od razu mówię: ‘Hej, to jest super kawałek, to będzie hit’ i zupełnie tak nie jest. Dla mnie to jest serio wielka zagadka, jak to się dzieje, że niektóre piosenki trafiają do ludzi, a niektóre po prostu nie. Serio, jestem kiepski w te klocki. Nie piszę muzyki po to, aby jakiś kawałek stał się hitem, dla mnie to niekończąca się impreza. Albumy PAIN mają być krążkami imprezowymi z mnóstwem emocji.

REKLAMA

W przeszłości współpracowałeś z wieloma artystami, jak choćby Possessed, Sabaton, Celtic Frost czy wspomniany wcześniej Lindemann. Jeśli miałbyś wybrać jednego artystę, z którym chciałbyś współpracować, kto by to był i dlaczego?

P.T.: Oj, to niezmiernie trudne pytanie. Ale jeśli musiałbym wybrać tylko jednego, to byłby to Paul McCartney. Jestem wielkim fanem The Beatles, sądzę, że McCartney jest jednym z najlepszych twórców, podobnie jak Lennon, więc wybór McCartney’a jest raczej oczywisty. Myślę, że Beatlesi to najlepszy zespół na świecie, także praca z McCartney’em to byłoby coś! 

Czy jego twórczość w jakiś sposób wpłynęła na Twoją muzykę? Raczej większość spodziewałaby się, że wyrosłeś, słuchając metalu.

P.T.: Oczywiście, jako dzieciak słuchałem metalu, wiadomo. Jednak wychowałem się także na muzyce The Beatles. Z całą pewnością Beatlesi wpłynęli na sposób, w jaki piszę. To na czym się wychowałeś, odciska na Tobie piętno i daje o sobie znać również w dorosłym życiu. 

Rozmawialiśmy trochę o Lindemannie, z którym nagrałeś dwa albumy. Jak wyglądała Wasza współpraca?

P.T.: Tak, z Lindemannem nagraliśmy 2 albumy studyjne i jeden koncertowy. Jednak już od około 3 lat nie uczestniczę w tym projekcie. Ja byłem odpowiedzialny za muzykę, Till za teksty. Mieliśmy dużo zabawy, w momencie, kiedy razem pracowaliśmy. W pewien sposób byliśmy dla siebie inspiracją, myślę, że mogliśmy wspólnie stworzyć wiele więcej albumów, ponieważ dobrze nam się razem pracowało.

Co było powodem zakończenia Waszej współpracy?

P.T.: Myślę, że dla mnie to był czas, aby ruszyć do przodu. Oczywiście, miałem wiele roboty, to jeden z powodów. Jednak doszły do tego sprawy personalne. Skończyło się, jak się skończyło. Nie żałuję tej współpracy, zrobiliśmy razem wiele fajnych rzeczy. Jednak sprawy zaczęły się komplikować, w momencie, kiedy zaczynaliśmy koncertować.

REKLAMA

Zobacz także: Poruszające wyznanie Jakubika. "Brakowało nam pieniędzy". Jego mama nie miała wyjścia

Jak przyjąłeś informacje odnośnie oskarżeń, jakie wysunięto wobec Tilla Lindemanna?

P.T.: Nie chcę tego komentować. Nie mam pojęcia co robił za zamkniętymi drzwiami, ani co się działo podczas tras Rammstein. Więc jedyne co mogę powiedzieć, to, że nie wiem, co się tam działo, więc nie mogę w żaden sposób odnieść się do tych oskarżeń.

Czy czerpiesz inspirację również z tego, co pojawia się obecnie na rynku muzycznym? Czy raczej inspirują Cię muzyczni klasycy?

P.T.: Trudno powiedzieć. Mój syn ciągle puszcza coś nowego. Czasem niektóre kawałki są chwytliwe i w jakiś sposób zapadają w mojej pamięci, więc możliwe, że jakoś mnie inspirują w procesie tworzenia nowych utworów. Nie mogę jednak powiedzieć, abym się inspirował twórczością jakiegoś konkretnego artysty. Każdego dnia jesteśmy bombardowani muzyką w zasadzie z każdej strony. Niektóre melodie wpadają nam w ucho, i możliwe, że w jakiś sposób wychodzą w moich kawałkach w zmodyfikowanej formie. Inne po prostu przechodzą bez echa.

Skoro jesteśmy już przy Twoim synu – od kilku lat Sebastian pełni w zespole funkcję perkusisty. Jak Wam się razem pracuje?

P.T.: Bardzo dobrze. Sebastian jest świetnym perkusistą. Poza tym w końcu nie muszę tych partii nagrywać sam, bo zajmuje się nimi on. Jest także autorem kawałka „Revolution", i jak wspomniałem wcześniej, słucha różnej muzyki, więc mamy okazję wymieniać się swoimi muzycznymi poglądami, co często prowadzi do ciekawych kombinacji, które można później usłyszeć w naszych piosenkach.

REKLAMA
 

Właśnie, do tej pory nagrywałeś wszystko sam. Jednak jeśli chodzi o koncerty, to musiałeś do tego angażować innych muzyków. Na przestrzeni lat było sporo zmian personalnych w koncertowym składzie. Myślisz, że skład, który masz teraz, to jest ten wymarzony zespół koncertowy?

P.T.: Skład, z którym gram teraz jest świetny. To są najbardziej szaleni goście, jakich znam. Fajnie jest grać z własnym synem. Sebastian Svalland, który gra w Letters From the Colony oraz Jonathan Olsson – basista Dynazty – to świetni muzycy, którzy znakomicie wpasowali się w PAIN. Problem polega na tym, że w momencie, kiedy występujesz z muzykami, którzy na co dzień są zaangażowani w inne muzyczne projekty, czasem po prostu trudno jest pogodzić grafiki, i wtedy muzycy muszą podjąć decyzję, z kim chcą grać. Mam jednak nadzieję, że chłopaki zechcą nadal występować z PAINem, ponieważ to najbardziej zabawowa ekipa, z jaką grałem.

Również mamy taką nadzieję, ponieważ podczas Waszych koncertów panuje niesamowita energia i widać, że wszyscy świetnie się bawią.

P.T.: Zdecydowanie tak jest! 

Dzięki za poświęcony czas. Życzymy udanego występu i kontynuacji trasy.

P.T.: Również dziękuję. Granie koncertów w Polsce, to zawsze sama przyjemność!

REKLAMA

SŁUCHAJ ROCK RADIA

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory