Niilo Sevänen - Insomnium: Właśnie spełnia się moje marzenie z dzieciństwa [WYWIAD]
W lutym ukazała się Wasza nowa płyta „Anno 1696", a niespełna kilka miesięcy później, bo 3 listopada, wydaliście EP-kę „Songs Of The Dusk". Możesz nam o niej powiedzieć nieco więcej?
Niilo Sevänen: Wszystkie utwory zarówno na „Anno 1696", jak i na EP-kę zostały nagrane w tym samym czasie w ubiegłym roku. Pierwotny plan był taki, że wszystkie 11 kawałków znajdzie się na krążku studyjnym. Jednak podczas miksowania materiału uświadomiliśmy sobie, że ten album będzie trwał aż 75 minut. Wtedy stwierdziliśmy, że to chyba zbyt wiele, nawet najwierniejsi fani Insomnium mogą być zmęczeni i nie będą w stanie słuchać albumu przez 75 minut bez przerwy (śmiech). Więc postanowiliśmy, że chyba rozsądnie będzie to rozdzielić i wydać najpierw longplay „Anno 1696", na którym umieścimy 8 kawałków, a następnie EP-kę z 3 piosenkami. Oczywiście, nie obyło się bez burzliwych dyskusji oraz głosowania, które kawałki mają znaleźć się na głównym albumie, a które na EP-ce. Jednak wszyscy zgodnie przyznaliśmy, że stworzyliśmy 11 naprawdę mocnych kawałków, i trudno jest którykolwiek z nich odrzucić. Kawałki, które znalazły się na „Songs Of The Dusk" to nie są żadne bonusowe utwory, czy gorsze piosenki z odrzutu z „Anno 1696", a równie wartościowe i dobre, jak te, które znalazły się na albumie. Problemem była jedynie jego długość, stąd decyzja o rozdzieleniu tych utworów.
Jak wspomniałeś, w przypadku, kiedy ma się 11 mocnych kompozycji, trudno jest zdecydować, które umieścić na albumie. Kto miał ostateczny głos – Ty, jako główny kompozytor?
N.S.: Staramy się być demokratycznym zespołem (śmiech). Urządziliśmy głosowanie. Wiadomo, każdy z nas jest odpowiedzialny za jakąś część kompozycji. Markus Vanhala (gitarzysta przyp. red.) skomponował większość partii muzycznych, oczywiście ja, Ville (Friman – gitarzysta przyp. red.) oraz Jani (Liimatainen – gitarzysta przyp. red.) dorzuciliśmy swoje partie. Sam koncept i historia opowiedziane w tekstach, są mojego autorstwa. Każdy miał prawo wyrazić swoją opinię, które kawałki powinny znaleźć się na albumie. Oczywiście, nie byliśmy jednogłośni, ale myślę, że ostatecznie wszyscy są zadowoleni z efektu końcowego i podziału, jakiego dokonaliśmy. Sądzę, że EP-ka to bardzo silny materiał, trwa aż 20 minut, więc warto ją również kupić, jest to kawał dobrej muzy.
Zobacz także: Insomnium zagrali w Krakowie. Finowie udowodnili, iż nie bez powodu są nazywani królami melancholii [RELACJA]
Zatem „Songs Of The Dusk" to kontynuacja historii, którą opowiedzieliście na „Anno 1696"?
N. S.: Dokładnie, to część opowieści, którą zawarliśmy na longplayu. Więc w pewien sposób jest dopełnieniem tych niedopowiedzianych momentów, które znajdują się na „Anno 1696" i daje nam swoiste alternatywne zakończenie do tej historii. Kawałek „The Rapids" (ostatni utwór na albumie – przyp. red.) kończy się tym, że jeden z bohaterów umiera, i to jest jedna z możliwości, jak można zakończyć tę historię i album. Jednak w jednym z utworów na EP-ce jest kontynuacja tej historii, w której Lilian wraz z innym wilkiem biega swobodnie po lesie, i to jest właśnie esencja EP-ki „Songs Of The Dusk", które daje nieco inną możliwość zakończenia. Więc jeśli chcecie mieć pełen obraz tej opowieści, warto zagłębić się w wersję liryczną zarówno „Anno 1696", jak i „Songs Of The Dusk". Np. kawałek „The Unrest" opowiada o czymś, co nie zostało ujęte w tej krótkiej opowieści na EP-ce, więc aby mieć pełen obraz konceptu, należy przeczytać zarówno teksty utworów z longplaya, jak i EP-ki.
Wygląda na to, że nie brakuje Wam pomysłów. Skąd czerpiesz inspirację do tworzenia nowych utworów i opowieści, które możemy śledzić w tekstach Insomnium?
N.S.: Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie. Inspiracja po prostu „skądś" przychodzi, to w pewnym sensie jest jakaś integralna część twojego życia. Zwłaszcza jeśli chodzi o komponowanie muzyki. Po prostu zaczynasz jamowanie, albo masz jakąś sekwencję akordów, które dobrze brzmią i kontynuujesz tę zabawę. Czasem możesz spędzić nad tym kilka ładnych dni i nic z tego nie wychodzi, aby następnie „skręcić" w nieco inną stronę i uznać, że zaczyna to w końcu nabierać jakiegoś kształtu. Powiem szczerze, że jest to kawał ciężkiej roboty. Jeśli chodzi o pisanie tekstów, to wiele zależy od tego, czy jest to album koncepcyjny, czy będzie składał się z krótszych historii. Do „Anno 1696" zrobiłem spory research pośród materiałów historycznych dotyczących konkretnie tego okresu, by się zainspirować, ale też, po to, aby dokładnie oddać wszelkie zależności tego czasu. W zasadzie inspiracja co do koncepcji tego albumu kiełkowała w mojej głowie, musiałem jedynie zgromadzić wszelkie szczegóły, aby móc poskładać wszystkie fakty w logiczną całość i zacząć pisać. Ale to najcięższe pytanie dla artysty, aby odpowiednio ubrać w słowa, to skąd bierze się inspiracja (śmiech).
To już drugi po „Winter’s Gate" album koncepcyjny. Wolisz tworzyć albumy składające się z oddzielnych historii, czy łatwiej przychodzi Ci napisanie materiału, który w zasadzie jest jedną długą opowieścią?
N.S.: Praca nad tymi formami się różni. Album koncepcyjny ostatecznie wymaga nieco więcej wysiłku i pracy. Jednak w momencie, kiedy masz już całą historię, to w zasadzie masz gotowy materiał, nie musisz się martwić o tekst. W przypadku albumów, które składają się z oddzielnych opowieści, musisz takich historii napisać, powiedzmy 10, pewno tyle ich jest na „Heart Like a Grave". Jest to nieco inny proces, ale w zasadzie lubię oba te koncepty.
Za co zabierasz się w pierwszej kolejności, za tekst, czy muzykę?
N.S.: Muzyka zawsze musi być pierwsza. Jak już masz muzykę, to wówczas wiesz, jaki jest rytm i takt, ile sylab możesz wcisnąć w poszczególne wersy, aby to dobrze zabrzmiało. Zatem dla mnie, muzyka musi być niemalże w pełni gotowa, zanim przystąpię do pisania tekstu. Nieco inaczej wygląda to w przypadku albumów koncepcyjnych, ponieważ najpierw mamy historię, a dopiero później tworzymy do tego muzykę.
Zobacz także: Peter Tägtgren: Nie piszę muzyki po to, aby jakiś kawałek stał się hitem [WYWIAD]
Macie w zespole 4 kompozytorów, o czym również wspomniałeś. Jak zazwyczaj wygląda Wasza praca? Działacie osobno, czy może siadacie wspólnie w studio i dzielicie się pomysłami?
N.S.: Każdy z nas działa oddzielnie. Tworzymy dema, na których nagrywamy kawałki w takiej formie, aby były już niemalże gotowe do nagrania na albumie. Następnie wysyłamy je do pozostałych członków kapeli i prosimy o ich przesłuchanie i opinię na temat nagranego materiału. Wtedy zaczynamy działać bardziej zespołowo, zaczynamy komentować, co nam się podoba, co naszym zdaniem można by zmienić i ulepszyć. Zazwyczaj autor materiału robi kolejną wersję, sugerując się feedbackiem, jaki dostał od pozostałych członków zespołu, a czasem zdarza się, że ktoś inny przejmuje ten kawałek i kombinuje dalej. Tak czasem jest w przypadku tych dłuższych kompozycji, które zazwyczaj są mojego autorstwa. „Songs Of The Dusk", pierwotna wersja demo była moja, jednak nie jestem gitarzystą, więc nie mogę nagrać finalnego gitarowego brzmienia, zatem potrzebuję pomocy jednego z gitarzystów, aby uzyskać, to co zaprojektowałem w swojej głowie. Przekazałam ten kawałek dalej do Markusa Vanhali, aby go dokończył. On również wpadł na pomysł, dodania partii czystych wokali w tym utworze. Podobnie było w przypadku utworu „Starless Paths" – to od początku był mój kawałek, jednak później przejął go Jani Liimatainen i go dokończył, dodając do niego partie gitarowe itp. Mniej więcej tak to wygląda, kiedy tworzymy nowy album.
Wspomniałeś o Janim, który dołączył do Waszego składu w 2019 roku, po tym, jak czasami z Wami wyruszał w trasę. Jak jego pojawienie się w zespole wpłynęło na brzmienie Insomnium?
N.S.: Dokładnie, pierwszy album z Janim w składzie to „Heart Like a Grave". Świetnie wpasował się w klimat kapeli i od razu zabrał się do pracy. Wielu, kiedy usłyszało o tym, że dołączy do Insomnium, jako pełnoprawny członek zaczęło nas pytać, czy zatem zespół zmieni swoje brzmienie i będzie bardziej, jak Sonata Arctica (Sonata Arctica to fiński zespół power metalowy, którego Liimatainen był członkiem w latach 1996-2007 - przyp. red.). Oczywiście, nie było takiej opcji. Jani jest profesjonalnym muzykiem i od samego początku wiedział, jak brzmi Insomnium, i w jaki sposób powinny brzmieć kawałki, które pisze dla Insomnium, i rzeczywiście, od pierwszego dźwięku, który dla nas skomponował, tak właśnie brzmiały. Np. kawałek z ostatniej płyty „The Unrest" to kompozycja Janiego. Początkowo skomponował ją, jako „normalną" heavy metalową piosenkę, jednak po dyskusjach z innymi członkami zespołu doszliśmy wspólnie do wniosku, że może to fajnie brzmieć, w wersji ballady akustycznej. Wtedy stworzył kolejną wersję, która była już bliska tej finalnej, którą możemy usłyszeć na albumie. To kolejny przykład, jak nasze utwory mogą się zmienić w procesie tworzenia.
Przy okazji opowieści, o tym, jak powstają Wasze utwory, wspomniałeś, że potrzebujesz wsparcia gitarzystów. Połączenie wokalisty i basisty w zespole, to nie jest zbyt częsta kombinacja. Jak zatem pracujesz nad nowymi kawałkami?
N.S.: Prawdę powiedziawszy, komponuję z użyciem gitary akustycznej i dołączam do tego keyboard i pianino. Powiem tak, opanowałem na tyle umiejętność gry na gitarze, aby móc komponować, ale to wszystko. Więc robię swoją część, a resztę pozostawiam tym niesamowitym gościom, którzy są mistrzami gitary i potrafią na tym instrumencie wyczarować prawdziwą magię. Ale wracając do meritum, nie komponuję z basem, bo to nie jest idealny instrument jeśli chodzi o komponowanie.
Mam wielu znajomych, którzy grają na basie i wszyscy zgodnie twierdzą, że śpiewanie i gra na basie zupełnie nie idą w parze, ponieważ obie te czynności wymagają ogromnego skupienia. Jednak zdaje się, że Ty opanowałeś tę umiejętność do perfekcji.
N.S.: Całkowicie się z tym zgadzam. Czasami podczas występów na żywo musisz iść na pewien kompromis i troszeczkę uprościć partie, które trzeba odegrać. Jeśli rytm, w którym śpiewasz i masz grać, jest zupełnie różny, to ciężko jest to połączyć w dobrze brzmiącą całość. Dlatego podczas koncertów moje partie basowe są nieco bardziej uproszczone, abym lepiej mógł się skoncentrować na śpiewaniu. Ale są to tak małe niuanse, że nie sądzę, iż ktokolwiek nawet to zauważy. Jednak wymaga to sporo praktyki, zwłaszcza w przypadku nowych kawałków, które gramy po wydaniu albumu. Zapamiętanie tekstów, riffów i do tego jeszcze headbanging, aby to wszystko zagrać tak, aby miało to sens, wymaga to trochę wprawy i sporo praktyki. Ale staram się dać z siebie wszystko, aby podczas koncertów wychodziło to jak najlepiej (śmiech).
Chodzą słuchy, że niebawem ukaże się Twoja pierwsza książka. Możesz nam zdradzić kilka szczegółów?
N.S.: Nie jest jeszcze całkowicie ukończona, przed naszą rozmową trochę pisałem. W zasadzie kończę ją w autobusie podczas tej trasy. Ale to są już raczej takie finalne poprawki, dopieszczanie tekstu i upewnienie się, że wszystko napisałem dokładnie tak, jak powinno być, zanim książka trafi do druku.
Skąd wziął się pomysł na napisanie tej powieści?
N.S.: W pewien sposób będzie to kontynuacja opowieści z albumu „Winter’s Gate". W zasadzie pomysł napisania powieści miałem już niemalże 20 lat temu. W momencie, kiedy napisałem materiał na „Winter’s Gate" zacząłem o tym myśleć nieco bardziej intensywnie, jednak nigdy „nie był to ten odpowiedni moment" (śmiech). Sam koncept był bardzo interesujący, to pojęcie takiej fizycznej bramy do świata, w którym panuje wieczna zima. Zacząłem się zastanawiać, co mogło by się wydarzyć, gdyby ta brama pozostała otwarta i zima nigdy się nie skończy? Jednak z powodu moich zobowiązań zawodowych i różnych innych wypadków losowych, napisanie tej opowieści zajęło nieco dłużej (śmiech). W momencie, kiedy zaczęła się pandemia, razem z Insomnium mieliśmy streaming na żywo właśnie „Winter’s Gate". Wtedy, na rozpoczęcie przeczytałem fragment tej opowieści na Facebooku. Następnego dnia, skontaktowała się ze mną przedstawicielka jednego z największych wydawców w Finlandii, i powiedziała, że zna tę opowieść, ponieważ jest fanką Insomnium, i pomyślała, że można by z tej historii wydać książkę. Bez wahania przystałem na tę propozycję. Pomyślałem, że muszę to zrobić teraz, albo nigdy! I rzeczywiście, od razu zabrałem się do pisania, widać potrzebowałem tego impulsu, aby zacząć pracować nad tą opowieścią, którą już od dawna miałem w mojej głowie. Z racji panującej pandemii i faktu, iż wszystkie nasze koncerty zostały odwołane, siedziałem w domu i intensywnie pracowałem nad moją książką. Mimo wszystko zajęło mi to trochę czasu, ponieważ zacząłem pracę wiosną 2020 roku. Ta opowieść jest dość długa, dlatego musiałem ją rozdzielić na dwie części. Więc w lutym ukaże się pierwsza z książek, a druga, mam nadzieję, rok później.
Zobacz także: Amorphis zagrali w Krakowie. Koncert był majstersztykiem pod każdym względem! [RELACJA]
Kto wie, może powstanie z tego cała saga?
N.S.: Pierwsze dwie części oscylują wokół tego samego świata, ale w sumie, mam już jakieś wyobrażenie, jak mógłbym tę opowieść kontynuować. Kto wie, może ukaże się więcej części. Zdaje się, że wydawca jest zadowolony z materiału i historii, jaką mu dostarczyłem. Podpisałem już kontrakt na wydanie drugiej części. Zobaczymy, jak zostanie odebrana pierwsza część, i czas pokaże, czy będzie jakaś kontynuacja. Jestem bardzo podekscytowany, ponieważ właśnie spełnia się moje marzenie z dzieciństwa, aby wydać swoją własną książkę.
Z tego co wiem, to książka ma się ukazać w języku fińskim. A co z resztą świata? Masz w planie przetłumaczenie jej przynajmniej na angielski, aby mogła dotrzeć do szerszego grona?
N.S.: Oczywiście, chciałbym, aby została przetłumaczona na każdy możliwy język, ale na ten moment mam jedynie kontakt z fińskim wydawcą i ukaże się tylko w moim ojczystym języku. Agencja wydawnicza zajmuje się sprzedażą na inne rynki, jednak w tym momencie ciężko jest cokolwiek przewidzieć i obiecać, ponieważ książka nie wyszła jeszcze nawet w Finlandii. Jestem realistą i wiem, że trudno oczekiwać, iż od razu zostanie ona przetłumaczona, jednak chciałbym, aby tak się stało. Wszystko zależy od recenzji, i oczywiście od tego, czy ktokolwiek będzie chciał ją kupić (śmiech).
Czy rozważałeś opcję ekranizacji tej opowieści?
N.S.: Nie wiem, czy ktokolwiek chciałby nakręcić na jej podstawie film, ale jeśli tak, nie miałbym nic przeciwko temu (śmiech). Sama historia jest opowiedziana w taki sposób, że całkiem śmiało mogłaby posłużyć jako scenariusz filmowy, może trochę przydługi, ale jednak. Hm, może zadzwonię do Petera Jacksona i zapytam, czy chciałby to nakręcić (śmiech).
Wróćmy na chwilę do Insomnium i trwającego tournée. Trasę rozpoczęliście w zasadzie półtora tygodnia temu. Obecnie promujecie 9 album studyjny. Czy masz ulubione kawałki, które z jakiegoś powodu lubisz grać na żywo, lub Twoim zdaniem świetnie rezonują z publicznością podczas koncertów?
N.S.: Zabiłaś mi klina, to bardzo trudne pytanie. Hmm, np. „And Bells They Toll" z krążka „Heart Like a Grave" było dla nas ogromnym zaskoczeniem, jak świetnie się sprawdza podczas występów na żywo. Podczas tej trasy gramy go w połowie setu i świetnie się sprawdza, jako taki „przerywnik" i chwila oddechu. To jest niezmiernie ciekawe, ponieważ bardzo ciężko jest stwierdzić z wyprzedzeniem, które kawałki sprawdzą się na koncertach, a które nie. Po prostu trzeba wypróbować różne warianty i sprawdzić, jak publiczność zareaguje na poszczególne utwory. Oczywiście podczas występów festiwalowych komponujemy nieco inaczej naszą setlistę niż podczas występów klubowych, gdzie gramy jako headliner. Gdy gramy w klubach, dla ludzi, którzy przyszli nas zobaczyć w roli headlinera możemy wybrać nieco bardziej ekstremalne kawałki. Podczas festiwali, znaczna część publiczności nie zna naszego repertuaru aż tak dobrze, dlatego staramy się raczej grać te bardziej rozpoznawalne i „chwytliwe" piosenki.
Z każdą nową płytą jest coraz trudniej układać setlistę. Myślę, że z każdego koncertu zawsze ktoś wyjdzie zawiedziony, ponieważ niemożliwe jest zadowolenie wszystkich i zagranie każdego utworu. Podczas tej trasy gramy kawałki z nowego krążka, ale mamy na swoim koncie kilka innych albumów, więc staramy się zagrać materiał jak najbardziej przekrojowy. Mimo to, liczymy na bardzo udany koncert dzisiejszego wieczoru. Polska zawsze miło i ciepło nas przyjmuje, dlatego bardzo lubimy tu wracać.
Miło to słyszeć. To dopiero początek Waszej trasy, więc życzę Wam, aby przebiegła ona pomyślnie.
N.S.: Dzięki. Zgadza się, za nami pierwszy tydzień, a kolejne 4 spędzimy w drodze. Fajnie jest znów móc grać koncerty, ale po jakimś czasie zaczyna się tęsknić za domem. Choć akurat listopad, to dobry moment, aby choć na chwilę uciec z Finlandii (śmiech). Jednak w tym roku pogoda w odwiedzanych przez nas miastach nas wyjątkowo nie rozpieszcza (śmiech).