Nie żyje inżynier dźwięku Steve Albini. Nagrywał m.in. z Nirvaną, Pixies i Bush

REKLAMA
Zmarł Steve Albini, legenda muzyki i inżynier dźwięku. Miał 61 lat. Jego pasja, talent i wyjątkowe podejście do produkcji muzycznej uczyniły go niezapomnianą postacią w świecie rocka i alternatywy.
REKLAMA

Steve Albini ceniony inżynier dźwięku, producent muzyczny oraz frontman zespołów Shellac i Big Black, zmarł 7 maja 2023 roku. Przyczyną jego śmierci był zawał serca.

REKLAMA

Zyskał uznanie dzięki pracy nad albumami takich zespołów, jak Nirvana, Pixies, Nine Inch Nails czy Bush. Był nie tylko świetnym inżynierem dźwięku, ale wręcz wirtuozem, artystą w swojej dziedzinie. Jego profesjonalna praca nad albumami największych gwiazd wpłynęła na kształtowanie brzmienia zespołów rockowych na całym świecie.

Zobacz także: Niecodzienne sceny na koncercie Pearl Jam. To nie przeszkodziło McCready'emu w solówce

Młodość i muzyka w Chicago

Albini urodził się w Pasadenie w stanie Kalifornia. Przez dłuższy czas podróżował z rodzicami, zanim osiedlili się w miejscowości Missoula w stanie Montana. Jako nastolatek odkrył Ramonesów i to przekształciło, jak to opisał "The Guardian", "normalne montańskie dzieciństwo" w zupełnie inny byt.

W kolejnych latach, już podczas studiów dziennikarskich w Illinois, został wciągnięty w szeregi chicagowskiej sceny punkowej, której jego muzyka miała zarówno przeciwstawiać się, jak i ją definiować. Albini spędzał dni w sklepie płytowym Wax Trax, kupując każdą płytę, która "wyglądała interesująco" i rozmawiając z "każdym z zabawną fryzurą".

REKLAMA

Zobacz także: Dave Gahan prawie przedawkował. "Doświadczyłem bycia poza ciałem"

Surowość, minimalizm, autentyczność

W ciągu swojej kariery pracował łącznie nad ponad dwoma tysiącami albumów. Jego podejście do produkcji muzycznej, które cechowało się surowością, minimalizmem i autentycznym oddaniem brzmienia zespołów, stało się jego znakiem rozpoznawczym.

Albini wniósł do produkcji muzycznej świeże spojrzenie, nie bojąc się eksperymentować z brzmieniami i technikami nagraniowymi. Jednak to nie tylko jego zdolności uczyniły go wyjątkowym. Albini od dawna był podziwiany za trzymanie się swoich zasad i kwestionowanie standardów przemysłu muzycznego, zwłaszcza w studiu nagraniowym. Nigdy nie brał tantiem z płyt, na których pracował — w tym z "In Utero" Nirvany, która sprzedała się w ponad 15 milionach egzemplarzy — pomimo że było to przyjętym zwyczajem w branży. Utrzymywał też niskie stawki dziennych opłat, zwłaszcza dla producenta jego klasy.

Zobacz także: Stworzył ze Scorpions kilka klasyków. Jednego z nich "nie ceni zbyt wysoko"

REKLAMA

W Electrical Audio, swoim studiu nagraniowym, Albini był znany z tego, że pierwszego dnia wręczał artystom żółty notes i okazał im dokładnie opisać słowami każdą piosenkę, którą mieli zamiar nagrywać. To była jego metoda unikania przyszłych nieporozumień i gwarantowania, że artyści maksymalnie wykorzystają czas spędzony w studio, za który płacili.

Część nagrywania jest dla mnie najważniejsza — to, że tworzę dokument, który rejestruje fragment naszej kultury, życiowe dzieło muzyków, którzy mnie zatrudniają. Biorę tę część bardzo poważnie. Chcę, żeby muzyka przeżyła nas wszystkich — powiedział "The Guardianowi".

Steve Albini ze swoim zespołem Shellac przygotowywał się do trasy koncertowej, promującej pierwszą płytę od dekady. "To All Trains" miała zostać wydana w przyszłym tygodniu.

REKLAMA

SŁUCHAJ ROCK RADIA

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA