Superman dba o siebie
Czasy, gdy wpadała do apteki banda nastolatków i robiła sobie żarty: "Co się STANIE, jak to wezmę? He, he!", skończyły się - mówi mgr Joanna Ciszewska z sieciowej apteki na południu Warszawy. - Znika też skrępowanie klientów, bo nie ma się czego wstydzić.
Kupują?
Pewnie, że tak. I to coraz chętniej. To specyfiki, które w ciągu ostatnich lat bardzo mocno rozpychały się na półkach apteki i dziś zajmują prestiżowe miejsce między lekami przeciwbólowymi a syropami na kaszel. Równorzędnie.
Środki przeciwbólowe potrzebne są zawsze, przeciwkaszlowe przy chłodach i deszczach, a leki na potencję?
Nie ma reguły. I nie jest tak - a krążą o tym legendy - że leki wspomagające aktywność seksualną sprzedają się jak piwo: w piątki wieczorem i w hurtowych ilościach na długie weekendy i wakacje. To bzdura. Nie obserwuję takiej prawidłowości w mojej aptece. Mam klientów, którzy nieraz kupowali już preparaty w poniedziałek rano i takich, którzy kilka razy odwiedzili nas w sobotę. Najczęściej jednak - przy okazji. Kupują witaminy, jakiś grypex i dorzucają coś na "chcę jeszcze" czy "płonący konar".
I wtedy Pani się śmieje?
Nie! Bawi mnie jedynie, że z reklam tych środków wiele tekstów przeszło do mowy potocznej i klienci z nich korzystają. Pewien pan, około 35 lat, przychodzi i prosi o "lek dla żony" lub "żeby sobotni ranek był miły", a innym razem, że "chce stanąć na wysokości zadania". Ale to rzadkość. Częściej panowie proszą po prostu o lek, wymieniając szybko nazwę.
Wstydzą się?
Niektórzy tak. Ale coraz rzadziej. Raz, że reklamy robią swoje. Dwa - rośnie świadomość, że to żaden dopalacz, ale lek poprawiający jakość życia. Trzy - te pudełeczka nie są już pochowane pod ladą, bo i nie ma takiej potrzeby, w ten sposób również farmaceuci pokazują, że nie ma w tym nic wstydliwego.
Ale przecież chodzi o seks…
A seks jest strasznie ważny. Tak jak higiena, odżywianie, sport! Niektórzy nazywają te tabletki uszczęśliwiaczami. Ale najważniejsze chyba, że ludzie coraz częściej rozumieją, że dbanie o te sprawy to nic złego. Jest to nawet pewien rodzaj okazania dorosłości i odpowiedzialności. Bo kiedy idziesz do lekarza, to dbasz o zdrowie, a jeśli ci coś dolega - to leczysz się. Pigułka przestała być gadżetem dla erotomana, który ma - proszę wybaczyć bezpośredniość - ma małego, a chce być Casanovą. Opisuję wyobrażenie o tych lekach sprzed kilku lat, dziś to się raczej nie pojawia.
Ja jednak bym wolał, żeby w trakcie kupowania kolejki nie było.
Bo ma pan prawo do intymności i to zrozumiałe. Pamiętam jednego pana, przyjeżdżał z partnerką pod aptekę. Wysiadał z samochodu i kręcił się wokół niego, palił papierosa. Dopiero za którymś razem zrozumiałam, że obserwuje wnętrze apteki. Czekał, aż w środku nie będzie nikogo. Wtedy wpadał, taksował wzrokiem mnie lub koleżankę, wybierał osobę, której mniej się wstydził, szybko podawał nazwę leku, najczęściej z błędem i wręcz uciekał z apteki. Ale to już bardzo rzadki przypadek. Mężczyźni wiedzą, czego chcą i nie boją się pokazać, że dbają o siebie.
Kogo się mniej wstydzą?
Akurat u nas wolą być obsługiwani przez starszą koleżankę. Mamy też kolegę magistra - on twierdzi, że do niego nigdy nikt z prośbą o ten lek nie przychodzi.
A panie kupują?
Bywają, ale bardzo rzadko, raczej przy okazji. Leczenie impotencji czy zaburzeń erekcji to jednak - przynajmniej w aptece - domena mężczyzn. Panie, co ciekawe, ale może to tylko moje wrażenie, wstydzą się mniej. Podobnie zresztą jest z kupnem prezerwatyw.
Trafiają się żartownisie albo ci, co kupują "dla kolegi"?
- Parę lat temu - plaga. Zwłaszcza wśród nastolatków. Dziś wygrywa przekonanie, że prawdziwy facet umie o tym porozmawiać po męsku. I ja też tak o tym mówię, jeśli ktoś się pyta o działanie, odpowiadam: to lek. Ma pomóc lepiej się poczuć.