Niezły Gość w Rock Radiu: Rudolf Schenker (Scorpions)
W czerwcu Scorpionsi odwiedzają Polskę dwukrotnie, żeby zagrać koncerty w Łodzi i Gdańsku.
Rudolf Schenker – w rozmowie z Kubą Kaletą – opowiada słuchaczom Rock Radia o nagrywaniu płyty „Rock Believer" w czasie pandemii, wspomina poprzednie wizyty w Polsce, a także komentuje pomysł przejścia na rockową emeryturę.
Posłuchaj całej rozmowy:
Kuba: Cześć Rudolf, jak się masz?
Rudolf: Cześć, wszystko w porządku. Ale żyję, powiedzmy, „w biegu". Jestem teraz w Tajlandii i muszę się tu wiecznie przebijać przez korki. A to nie takie proste – bo jeździ tu mnóstwo samochodów i rowerów. No i jest też sporo pieszych. Więc ledwo zdążyłem na nasz wywiad. Ale udało się, jestem – więc pogadajmy!
Kuba: Więc jesteś teraz w Tajlandii… Na urlopie?
Rudolf: Nie, mam tutaj studio. Staram się do niego regularnie zaglądać, bo pogoda w Tajlandii bywa bardzo kapryśna. Klimatyzacja w studiu musi cały czas chodzić, bo inaczej wysoka temperatura i wilgoć zniszczy sprzęt.
Dlatego postanowiłem tutaj wpaść i sprawdzić czy wszystko gra – przed wyruszeniem w trasę po Ameryce Południowej.
Kuba: Z tego co widzę, to teraz w Tajlandii jest środek nocy. A te palmy za twoimi plecami są prawdziwe, prawda?
Rudolf: Dokładnie tak, jestem w środku dżungli.
Kuba: „Welcome to the jungle".
Rudolf: W rzeczy samej.
Kuba: Okej, zatem porozmawiajmy o muzyce. W lutym ubiegłego roku wydaliście Waszą dziewiętnastą płytę, czyli „Rock Believer". Jak ten album został przyjęty? Te kilkanaście miesięcy po premierze to całkiem niezła perspektywa i można zrobić małe podsumowanie…
Rudolf: Wszystko zaczęło się po koncercie na Stadionie Olimpijskim w Atenach. Jedliśmy obiad, podszedł do nas człowiek z wytwórni płytowej i powiedział, że byłoby super, gdybyśmy nagrali jeszcze jedną płytę w stylu naszego albumu „Blackout". On nie był pierwszą osobą, która podsunęła nam taki pomysł.
Stwierdziliśmy, że dokończymy tę trasę koncertową, a potem się zobaczy.
Jakieś trzy czy cztery miesiące później, wokalista Klaus Meine przyszedł do mnie z zestawem tekstów. Akurat wybierałem się do mojego studia w Tajlandii. Klaus poprosił, żebym rzucił okiem na te teksty i dał znać, czy do czegoś się nadają.
Przejrzałem te teksty już w Tajlandii i uznałem, że są świetne.
Byłem na drugim końcu świata, w sercu dżungli, nikt na mnie nie naciskał, mogłem się trochę odprężyć. I właśnie w takich warunkach zacząłem dogrywać do tych tekstów muzykę.
Potem zadzwoniłem do naszego realizatora dźwięku – Hansa-Martina Buffa – i powiedziałem, że mam sporo gotowych pomysłów na nowe piosenki. I zapytałem, czy ma czas przyjechać do mnie, żebyśmy mogli nagrać demo. Okazało się, że Hans-Martin akurat miał wolne dwa tygodnie, więc wpadł do mnie do studia, do Tajlandii.
Razem nagraliśmy demo, wysłaliśmy je do naszego basisty – Pawła Mąciwody, żeby dograł swoje pomysły. Demówkę dostał też nasze perkusista – Mikkey Dee, żeby wiedział, jak mniej więcej ma brzmieć ten materiał – kiedy już spotkamy się na ostatecznej sesji nagraniowej.
W Tajlandii samodzielnie nagrałem także próbki wokali, które potem podmieniliśmy na głos naszego wokalisty – Klausa Meine. Wiadomo, że wokale Klausa brzmią znacznie lepiej niż te moje.
I w ten sposób udało nam się złożyć całkiem porządny materiał.[Nieznany 1]
Następnie ruszyliśmy w trasę koncertową po Australii i Azji. Ostatni koncert zagraliśmy w Singapurze. Potem mieliśmy wystąpić jeszcze w Manili, na Filipinach. Ale ten koncert został odwołany z powodu pandemii.
No i właśnie wtedy wybuchła pandemia.
Na naszym ostatnim koncercie, w Singapurze, na scenę wyszedł tamtejszy minister kultury i powiedział, że ten występ miał być odwołany, ale organizatorzy chcieli udowodnić, że poradzą sobie – pomimo utrudnień związanych z koronawirusem.
Po koncercie w Singapurze wróciliśmy do domu, do Niemiec. Ja musiałem po drodze jeszcze zahaczyć o Tajlandię i zabrać parę potrzebnych rzeczy. Po powrocie do domu, zaczęliśmy się zastanawiać, jak możemy dokończyć prace nad albumem.
Pierwotnie planowaliśmy zrobić to w Los Angeles, a potem w Las Vegas – razem z producentem Gregiem Fidelmanem. Ale te wszystkie plany pokrzyżowała pandemia.
Więc mieliśmy do wyboru: poczekać aż sytuacja wróci do normy albo skorzystać z jakiegoś planu „B".
Wybraliśmy plan „B". Mamy bardzo dobre studio na terenie Expo Parku, w Hanowerze. Nagrywaliśmy tam już parę razy.
Podczas lockdownu zdobyliśmy specjalne pozwolenia na wychodzenie z domu, właśnie po to, żeby móc dojechać do tego studia i tam popracować nad nowym albumem. Stwierdziliśmy, że dokończymy ten krążek na własną rękę. Sami najlepiej wiemy, jak powinny brzmieć nasze nowe piosenki – żeby przypominała te z płyty „Blackout". Korzystaliśmy z tych samych wzmacniaczy. Ale mieliśmy też w składzie nowego bębniarza. Mikkey Dee – bo o nim mówię – nie mógł do nas dołączyć na samym początku prac w studiu, z powodu obostrzeń. Nasz basista, Paweł Mąciwoda, również pojawił się w studiu nieco później – z tego samego powodu.
Zresztą, kiedy Mikkey i Paweł przyjechali już do Niemiec, to musieli jeszcze przejść 10-dniową kwarantannę, którą spędzili w hotelu. I dopiero wtedy mogliśmy zabrać się do pracy pełną parą.
„Rock Believer" to nasz pierwszy album, na którym bębni Mikkey Dee. Ale Mikkey wcześniej zagrał z nami parę tras koncertowych, więc nie miał najmniejszego problemu z wpasowaniem się w styl i klimat zespołu.[Nieznany 2]
To było wspaniałe, że zamiast siedzieć w domu, czekać na koniec lockdownu i tracić czas – mogliśmy poświęcić go na nagrywanie nowego albumu. Już podczas prac w studiu pojawiły się kolejne pomysły na piosenki. Swoje pomysły dorzucili też Mikkey i Paweł.
I w ten sposób, w takich warunkach, udało nam się skończyć prace nad tym krążkiem. Ten trudny okres lockdownu i pandemii udało nam się przetrwać właśnie dzięki muzyce.
Generalnie to jest właśnie rola muzyki, od zawsze tak było. Weźmy na przykład czarnoskórych niewolników w Stanach Zjednoczonych. Kiedy harowali na plantacjach, umilali sobie czas właśnie śpiewaniem. Dlaczego właśnie śpiewaniem? Dlatego, że śpiew stawia słabych i silnych – na równi, w jednej pozycji. A do tego sprawia, że nawet najcięższa praca staje się znacznie mniej uciążliwa.
W ogóle muzyka pełni w naszej kulturze bardzo ważną rolę.
I to wszystko potwierdziło się właśnie podczas nagrywania płyty „Rock Believer".[Nieznany 3]
W czasie pandemii, ludzie – zamknięci w domach, pozbawieni możliwości chodzenia na koncerty czy imprezy – dosłownie chorowali z powodu tego braku dostępu do wydarzeń kulturalnych. To cenna lekcja, którą wynieśliśmy z czasów pandemii.
W każdym razie, album „Rock Believer" był już gotowy i został świetnie przyjęty; podobnie jak promująca go trasa koncertowa. W trasę wyruszyliśmy jakoś w marcu ubiegłego roku. Zaczęliśmy od dziewięciu koncertów w Las Vegas.
To było wspaniałe uczucie móc znowu wystąpić na scenie, sprawdzić nowe piosenki.
Po Stanach Zjednoczonych, ruszyliśmy w trasę koncertową po Europie.
Ale wcześniej wystąpiliśmy jeszcze w Nowym Jorku, w Madison Square Garden – na koncercie z okazji 50-lecia niepodległości Bangladeszu.
Po europejskiej części trasy koncertowej jeszcze raz wróciliśmy do Stanów Zjednoczonych.
Teraz, w kwietniu, gramy serię koncertów w Ameryce Południowej.
A następnie, znowu Europe i przyjeżdżamy też do Was, do Polski.[Nieznany 4]
Kuba: Powiedz mi, pracujecie już może nad nowym materiałem?
Rudolf: Nie, ale powiem ci jedną rzecz. Mówiłem o tym, że nasz wokalista – Klaus Meine – zmienił ostatnio swój styl pracy. Bo dotychczas to było tak, że ja tworzyłem muzykę w swoim studiu, z jakimiś losowymi słowami, a Klaus dopisywał do tych melodii swoje teksty.
A tym razem miałem znacznie łatwiej, bo mogłem po prostu stworzyć ścieżkę dźwiękową do tekstów Klausa. A Klaus jest bardzo dobrym tekściarzem. Więc dla mnie to była fantastyczna sprawa.
Dlatego tym razem też poczekam, aż Klaus podeśle mi swoje teksty.
Pierwszy tekst, jaki Klaus napisał na płytę „Rock Believer" był ten do numeru „Gas in the tank". Ten tekst po prostu wymiata.
Wiesz, kiedy w kółko robisz to samo, to wcale nie stajesz się coraz lepszy – tylko wręcz przeciwnie.
To znaczy, stajesz się coraz lepszy, ale tylko do pewnego momentu. Ale od pewnego momentu, twój poziom spada.
Dlatego to było świetne, że w przypadku tej płyty to Klaus przyszedł do mnie z gotowymi tekstami, a nie – ja do niego z gotową muzyką. I jak następnym razem Klaus podeśle mi swoje teksty, to ja będę już gotowy, żeby rozbujać je za pomocą muzyki.
Kuba: Okej, czyli jeśli chcemy, żeby Scorpionsi wydali nową płytę, to musimy trochę przycisnąć Klausa, żeby napisał nowe teksty.
Rudolf: Nie, to nie jest kwestia wywierania presji na Klausa. Zarówno Klaus, ja, jak i cały zespół – jesteśmy ludźmi, którzy żyją dla muzyki. Muzyka sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Przetrwaliśmy pandemię znacznie lepiej, niż inni ludzie - właśnie dzięki temu, że otaczała nas muzyka.
Dlatego w tym wypadku wcale nie trzeba naciskać na Klausa, bo zapewniam cię, że on sam zgłosi się ze swoimi tekstami. [Nieznany 5]
Kuba: Okej, zatem zmieńmy trochę temat. Jakie masz plany na najbliższy czas?
Rudolf: Nie, ja nigdy sam nic nie planuję. Jeśli chodzi o sprawy związane z muzyką, to planowaniem zajmują się nasi menadżerowie. A potem się z nami konsultują i wspólnie decydujemy, czy chcemy zrealizować dany plan. Mamy też całe biuro ludzi, którzy pilnują, żebyśmy na przykład nie zapomnieli, że mamy pojechać w trasę koncertową.
Wiesz, to jest życie z dnia na dzień, cieszenie się dniem dzisiejszym, wczoraj już było, jutra jeszcze nie ma, więc liczy się to, co tu i teraz. Jeśli żyjesz chwilą, to stajesz się maksa kreatywny. Ale jeśli popadasz w schemat myślenia: „może następnym razem nagram lepsze piosenki", „może następnym razem będzie lepiej"… to to jest głupie. Ciesz się życiem tu i teraz. To da ci siłę do tworzenia dobrej muzyki.
Kuba: Dobrze, porozmawiajmy więc o tym, co już macie zaplanowane. Mam na myśli wasze koncerty. Przyjeżdżacie do Polski regularnie. Ostatnio graliście u nas w maju ubiegłego roku, w Krakowie.
Rudolf: Tak przy okazji, bardzo lubię Kraków. To miasto które wręcz tętni energią. Pamiętam, że to właśnie w Krakowie wystąpiliśmy przed największą publicznością w historii. To było jakieś 800 tysięcy osób. Nie pamiętam ile lat temu to było. Ale graliśmy wtedy na płycie lotniska.
Kuba: Tak, pamiętam ten koncert.
Rudolf: To było niewiarygodne, fantastyczne. I to było właśnie w Krakowie. A potem poszliśmy do tego klasztoru, w którym jest takie specjalne „miejsce mocy". I to też było bardzo interesujące. I Krakowie mamy też swoją gwiazdę w tamtejszej Alei Gwiazd. Bardzo podobał nam się także krakowska hala sportowa. Kiedy jechaliśmy limuzynami przez miasto, to zauważyliśmy taki transparent z napisem „Paweł, witaj w domu". To było super. Mamy naprawdę świetne wspomnienia z Krakowa. Nie możemy się doczekać, aż zagramy tam ponownie.
Mam nadzieję, że następnym razem na nasz koncert w Krakowie przyjdzie przynajmniej 10 czy 20% z tamtych 800 tysięcy ludzi, którzy byli wtedy na lotnisku.
To było niewiarygodne. Występowaliśmy na scenie i nawet nie wiedzieliśmy, że ogląda nas aż tyle osób. Powiedziano nam, że pod sceną będzie jakieś 30 tysięcy osób.
A wcześniej graliśmy w krakowskiej fabryce ciastek. Przed nami występował tam polski zespół folkowy. Brzmieli fantastycznie. Przed tamtym koncertem na lotnisku – w ramach próby – zagraliśmy sobie właśnie jedną z tych folkowych piosenek.
Tego dnia nasz menadżer – Doc McGhee – miał urodziny. I mieliśmy plan, żeby zaśpiewać mu „Happy birthday" na scenie, przed tymi trzydziestoma tysiącami osób. Ale potem się zorientowaliśmy… Bo ludzie podpytywali nas, czy wiemy przed jak dużą publicznością zagraliśmy. My odpowiadamy, że tam było jakieś 30, 40 tysięcy osób. A oni na to, że nie – że pod sceną stało 800 tysięcy ludzi – uchwyconych na zdjęciach przez policyjny helikopter. To była fantastyczna sprawa.
W każdym razie, nie możemy się doczekać, aż ponownie odwiedzimy Kraków. To świetne miasto. My w ogóle bardzo lubimy Polskę. Lubimy ją tak bardzo, że mamy basistę z Polski. I nasz menadżer tras koncertowych – Alex Malek – też jest z Polski.[Nieznany 6]
Kuba: W czerwcu gracie dwa koncerty – w Łodzi i Gdańsku. Czy możesz powiedzieć mi coś więcej na temat tych koncertów? Czy szykujecie jakieś niespodzianki dla polskiej publiczności?
Rudolf: Może Tygrys…
Kuba: Tygrys?
Rudolf: Tak, Dariusz „Tiger" Michalczewski. Może pojawi się na scenie… I zaśpiewa z nami kawałek „Rock you like a hurricane". Przecież parę razy już tak zrobił.
A jeśli chodzi o Gdańsk, to mam stamtąd same dobre wspomnienia. Występowaliśmy tam w stoczni, na początku lat 90-tych. Zaprosił nas tam wasz prezydent, z okazji rocznicy pierwszych wolnych wyborów. Dariusz Michalczewski też tam zresztą był.
Daliśmy wtedy świetny koncert, z mocnym zestawem piosenek i kapitalną oprawą świetlną.
Zresztą, my zawsze na scenie dajemy z siebie wszystko. A z Mikke’em Dee na perkusji – jesteśmy mocniejsi niż kiedykolwiek.[Nieznany 7]
Kuba: Skupmy się teraz na publiczności. Wielu artystów rockowych mówi, że publiczność w Polsce jest szczególna, bardzo pozytywnie przyjmuje występujących muzyków. Zawsze się zastanawiam, czy tak faktycznie jest, czy to tylko dyplomatyczne komplementy.
Rudolf: Coś ci powiem. Naprawdę ciężko to jednoznacznie stwierdzić. Bo kiedy jeździsz po całym świecie… A my graliśmy prawie we wszystkich krajach… Jakiś czas temu słuchałem wywiadu z Metalliką. Dziennikarz zapytał ich, w ilu państwach występowali. I James Hetfield… a może to był Kirk Hammett… powiedział, że na pewno nie w tylu, w ilu występowali Scorpions. I dodał, że śledzą, w jakich krajach gramy. I jak okazuje się, że my koncertowaliśmy w jakimś kraju i było tam w porządku, to oni też tam jadą.
Chodzi o to, że Amerykanie w ogóle trochę boją się Europy. Nasz poprzedni menadżer – David Krebs – powiedział mi kiedyś, że za każdym razem kiedy chciał ściągnąć zespół Aerosmith na koncert do Europy, to oni zawsze mówili, że przyjadą – ale tylko jeśli będą występowali razem ze Scorpions.
My graliśmy w ponad osiemdziesięciu krajach. Kiedy grasz przed taką liczbą różnych ludzi, to zaczynasz zauważać, że w niektórych krajach widownia – faktycznie jest specjalna. Polska publiczność reaguje właśnie w taki specyficzny sposób – trochę jak publiczność amerykańska. Amerykanie są bardzo żywiołowi. To pewnie dlatego, że to właśnie u nich w kraju narodziła się muzyka rockowa. Little Richard, Elvis Presley, Jerry Lee Lewis – i inni. Dlatego Amerykanie wiedzą, jak zachowywać się na rockowym koncercie. I mają to niejako we krwi.
A Polacy – i w ogóle publiczność z krajów Europy Wschodniej – mają swój własny styl zachowania pod sceną. To dlatego, że kiedyś muzyka rockowa…
Coś ci opowiem. W połowie lat ‘60. byłem wielkim fanem polskiej muzyki. Bo mieliście świetnych muzyków. Gitarzystów, jazzmanów… I zawsze mnie zastanawiało dlaczego polscy muzycy nie jeżdżą koncertować po Europie. Tak naprawdę jedyny zespół z Europy Wschodniej, który spotkaliśmy na trasie w Europie to była Omega, z Węgier.
Zmierzam do tego, że reakcje polskiej publiczności – idą prosto z serca. Nie ściemniam. Naprawdę to czujesz. Nie możesz wytłumaczyć emocji. Musisz samemu je poczuć.
Nie wiem, które zespoły mówiły tak o polskiej publiczności. Ale jestem przekonany, że jeśli tak mówiły – to mówiły serio. Ciężko to opisać słowami. To jest po prostu inny klimat. To tak jak z różnymi miastami. W Paryżu jest inna atmosfera, w Londynie – jeszcze inna. A w różnych miastach, są też różne reakcje publiczności.
Więc jeśli występujesz w Polsce – np. w Gdańsku czy Krakowie – to dobrze wiesz, o co chodzi. Atmosfera jest tak dobra, że po prostu nie chcesz kończyć koncertu.[Nieznany 8]
Kuba: Jeszcze jedno pytanie o koncerty. W 2019 roku wystąpiliście w Kijowie, na Ukrainie. I spotkaliście się wtedy z burmistrzem Kijowa, Witalijem Kliczką. Czy ciągle macie z nim kontakt?
Rudolf: Ja na ten moment – nie. Ale Klaus spotkał się z nim podczas ostatniej edycji akcji charytatywnej, organizowanej przez dziennik „Bild" w Berlinie. Klaus zamienił z nim wtedy parę słów i – z tego co wiem – mają ze sobą kontakt.
Obydwaj bracia Kliczko to bardzo mili ludzie. Kiedy graliśmy w Kijowie, to oprowadzili nas po mieście. Pokazali nam słynny Szklany Most i wiele innych wyjątkowych miejsc.
Witalij Kliczko to świetny gość.
Życzę im jak najlepiej. Mam nadzieję, że szybko poradzą sobie z tym wszystkim, co się u nich dzieje.
Kuba: Jeszcze jedno pytanie o Ukrainę. Co byś powiedział, gdyby prezydent Ukrainy – Wołodymyr Zełenski – zadzwonił do ciebie i poprosił o zagranie koncertu w Kijowie?
Rudolf: To trudne pytanie. Ciężko mi na nie odpowiedzieć. To jest polityka. A ja nigdy nie byłem osobą… Ja jestem człowiekiem pokoju. Nie chcę o nic walczyć. Walczę wyłącznie o pokój.
Oczywiście, kiedy to wszystko się skończy… Mam nadzieję, że prędzej niż później… Bo ci ludzie muszą sobie zdać sprawę, że to nie może trwać wiecznie… To wtedy - jasne, czemu nie? Myślę, że coś konkretniejszego mógłbym ci powiedzieć dopiero za jakiś czas. Teraz jest na to jeszcze zbyt wcześnie.
Kuba: Dobrze, zatem zmieńmy temat. Siedzisz w branży muzycznej od lat ‘60. Dla mnie to jest niesamowite, że cały czas grasz koncerty, nagrywasz nowe piosenki. A jednocześnie inni – również młodsi – wykonawcy przeszli już na muzyczną emeryturę albo wydają wyłącznie składanki największych hitów. Czy ty myślisz czasem o przejściu na taką „rockową emeryturę?"
Rudolf: Taki pomysł pojawił się kiedyś ze strony naszych menadżerów. To było w okolicach roku 2010. Wydaliśmy wtedy bardzo dobrze przyjętą płytę [„Sting in the Tail", 2010] i myśleliśmy, że już nigdy nie będziemy w stanie przeskoczyć tak wysoko zawieszonej poprzeczki. Nasz menadżer powiedział wtedy, że to może być dobry moment na zejście ze sceny. Powiedziałem, że zobaczymy, czy to faktycznie dobry moment.
Pojechaliśmy w taką pożegnalną trasę koncertową. Akurat zbiegło się to w czasie ze wzrostem popularności serwisu YouTube. I okazało się, że właśnie dzięki YouTube powstało nowe pokolenie słuchaczy, które oglądało nasze stare koncerty w internecie. I właśnie te dzieciaki chciały zobaczyć nas także na żywo. Przychodziły na nasze pożegnalne koncerty i nagle okazało się, że gramy dla trzech różnych pokoleń słuchaczy.
Potem nagraliśmy koncertową płytę dla MTV [„MTV Unplugged – Live in Athens", 2013]. A my zawsze chcieliśmy nagrać akustyczną koncertówkę, ale zawsze było coś innego do zrobienia. Więc nagraliśmy koncert „bez prądu" w Atenach – na szczycie góry, w starożytnym Teatrze Lycabettus, pod gołym niebem. Ten album też okazał się ogromnym sukcesem. Posypały się kolejne propozycje koncertów.
Potem nagraliśmy kolejną płytę „Return to Forever", wydaną w 2015 roku. I ruszyliśmy w następną trasę koncertową, również świetnie przyjętą.
Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że granie muzyki jest jak oddychanie – do życia potrzebujemy jednego i drugiego. Dlaczego tak łatwo zmieniliśmy zdanie? Od ogłoszenia pożegnalnej trasy koncertowej do powrotu do regularnego nagrywania i koncertowania? To wszystko dzięki fantastycznej chemii, która jest w zespole. Zwłaszcza teraz, kiedy na perkusji gra Mikkey Dee. To genialny bębniarz. Potrafi idealnie wczuć się w klimat danego utworu. Z Klausem [Meine], Matthiasem [Jabsem], Pawłem [Mąciwodą] – jesteśmy przyjaciółmi, którzy podróżują po całym świecie, dobrze się przy tym bawią i zapewniają dobrą zabawę ludziom pod sceną.
Co może być lepszego w życiu? Siedzenie na plaży, popijanie piña colady i nudzenie się...? Nie! My jedziemy do Ameryki Południowej, gramy tam na największych stadionach. Potem przyjedziemy do Europy, przyjedziemy do Was, miło spędzimy czas w Krakowie… to jest fantastyczne. Nie mogę się tego doczekać. Znowu odwiedzimy ten „punkt mocy" w klasztorze w Krakowie. To jest dopiero życie.
Jesteśmy jak Cyganie. Przy okazji, nasz basista Paweł powiedział mi kiedyś, że jego pra- i prapradziadkowie byli właśnie Cyganami. Zatem Paweł też jest Cyganem.[Nieznany 9]
Kuba: Zawsze w drodze.
Rudolf: Tak Cygan Paweł odnalazł swoich Cyganów.
Kuba: Powiedz mi, czy słuchasz współczesnego rocka? Starasz się być na czasie jeśli chodzi o muzykę?
Rudolf: Nie. Muzyka zrobiła się bardzo powtarzalna. [Nieznany 10]
Kiedyś byłem wielkim fanem motoryzacji. Co tydzień kupowałem czasopisma o samochodach i nowych trendach w motoryzacji. A teraz, te wszystkie nowe samochody, wcale nie wyglądają dobrze. Zwłaszcza te elektryczne. Wyglądają jak…
Kuba: ...jak golarki elektryczne.
Rudolf: Dokładnie tak. I kiedy widzę jakiegoś amerykańskiego oldtimera… Sam zresztą mam jednego takiego – Mercedesa 500 SEC Convertible. Ale mam też nowoczesne sportowe auto – Mercedesa SLS AMG GT. I powiem ci, że na ulicy znacznie więcej ludzi ogląda się za moim oldtimerem, niż za tą sportową furą. A to dlatego, że te stare amerykańskie auta mają przepiękną linię nadwozia.
Dokładnie tak samo jest z muzyką.
Oczywiście, cały czas są zespoły, które wnoszą do muzyki coś tam nowego. Ale nie utrzymują się zbyt długo na topie. Przeważnie po osiągnięciu pierwszych sukcesów, muzykom uderza woda sodowa do głowy, zaczynają się spięcia wewnątrz zespołu – o to, który z członków gra lepiej.
A tymczasem stare klasyczne numery – Led Zeppelin czy Deep Purple – cały czas są w grze. Albo takie The Police…
Na pewno wśród takich bardziej alternatywnych zespołów są takie, które mają coś więcej do powiedzenia. Ale na ten moment nawet nie potrafię podać konkretnych nazw. A to dlatego, że ja też staram się nie słuchać zbyt dużo muzyki.
Bo zauważyłem, że im mniej muzyki słucham, tym lepiej wychodzi mi komponowanie mojej własnej muzyki. W ten sposób nie wpadasz w pułapkę, która polega na tym, że nieświadomie powtarzać muzykę, którą nagrał już wcześniej ktoś inny. Nie słuchając cudzej muzyki, masz większą szansę na skomponowanie czegoś, czego nie wymyślił wcześniej nikt inny.