Nauczycielka polskiego zmieniła jego życie. "Każda lekcja była jak spektakl"
- Przemysław Bluszcz podkreśla, że występy w pojedynkę wymagają odwagi i nawiązania wyjątkowej relacji z widzem.
- Aktor opowiedział o swojej polonistce, która zaszczepiła w nim miłość do teatru i sztuki.
- W monodramie "Belfer" poruszono temat trudności pracy nauczycieli oraz kondycji współczesnej edukacji.
Przemysław Bluszcz, znany aktor teatralny i filmowy, gościł w audycji "Niezły gość" w Rock Radiu, gdzie opowiedział o swojej pracy nad monodramem "Belfer", wystawianym w Teatrze Ateneum. W rozmowie podzielił się refleksjami na temat tej wyjątkowej formy teatralnej, własnych doświadczeń edukacyjnych i roli nauczycieli w jego życiu.
Zobacz także: Mroczny świat "Czarnych stokrotek" wyszedł poza plan. Karolina Kominek: "Dla mnie to jest hejt"
Przemysław Bluszcz podkreślił, że występy w monodramie to zupełnie inna dynamika niż praca z zespołem aktorskim. Aktor sam staje naprzeciw publiczności, bez wsparcia partnerów na scenie. "To trochę jak sam przeciwko wszystkim" – mówił. Mimo że scenariusz "Belfra" jest napisany z myślą o bezpośredniej relacji z widzem, wymaga od aktora dużej odwagi i otwartości.
Zawsze uważałem, że teatr to miejsce na rozmowę. Monodram to wyjątkowa forma dialogu, w której rozmawiasz z publicznością bezpośrednio. To trochę straszne, ale też niezwykle satysfakcjonujące – przyznał Bluszcz.
"Belfer" to historia nauczyciela, który otwiera się przed widzami, opowiadając o swoim życiu i zawodowych dylematach. To nie tylko spojrzenie na pracę pedagoga, ale także głęboka refleksja nad kondycją zawodu nauczyciela, jego kosztami emocjonalnymi i wpływem na życie osobiste.
Przemysław Bluszcz i nauczyciele, którzy kształtują
W rozmowie Przemysław Bluszcz odniósł się również do własnych doświadczeń ze szkoły. Jak sam przyznał, jego relacja z systemem edukacji była burzliwa – buntował się, zmieniał szkoły, a nawet bywał z nich wydalany. Jednak obok trudnych momentów były też jasne chwile, które wspomina z wdzięcznością.
Szczególnie ciepło mówił o swojej nauczycielce języka polskiego z liceum, którą określił jako "człowieka teatru". Była to osoba pełna pasji, traktująca uczniów jak partnerów, a nie podwładnych.
Każda jej lekcja była jak przedstawienie teatralne. Zależało jej na tym, byśmy mieli szerokie horyzonty. Dzięki niej po raz pierwszy wziąłem udział w konkursie recytatorskim – wspominał Bluszcz.
To właśnie ta nauczycielka, już niestety nieżyjąca, zaszczepiła w nim miłość do teatru i sztuki. Zorganizowała uczniom czas na słuchanie eliminacji Konkursu Chopinowskiego, pokazując, jak ważne jest obcowanie z kulturą.
Szkoła jako babysitting czy miejsce rozwoju?
Przemysław Bluszcz odniósł się również do jednej z kwestii poruszanych w "Belfrze", gdzie pada gorzka refleksja o współczesnym systemie edukacji. Jeden z nauczycieli mówi wprost, że szkoła to bardziej babysitting na dużą skalę niż miejsce, gdzie młodzi ludzie mają rozwijać swoje zainteresowania.
To mocny tekst, ale daje do myślenia. To sztuka o nauczycielach i ich walce – z systemem, ze sobą, a czasem i z uczniami. Jednocześnie przypomina, że to, jak ich traktujemy, może ukształtować nie tylko ich zawodowe życie, ale i całe społeczeństwo – podsumował aktor.
"Belfer" w wykonaniu Przemysława Bluszcza to nie tylko opowieść o szkole, ale przede wszystkim o ludzkich dylematach, wyborach i ich konsekwencjach. Bluszcz podkreślił, że ta forma teatralna wymaga pełnego zaangażowania, bo jedynym partnerem aktora jest publiczność.
Posłuchaj całej rozmowy Przemysława Bluszcza z Tomkiem Obertynem: